środa, 3 kwietnia 2013

{010} Preparation to Fall



you are the hole in my head, you are the space in my bed
Florence + the Machine ~ No Light, No Light


Słońce delikatnie przedarło się przez deszczowe chmury, rzucając nieco ciepłego blasku na zakończenie dnia. Rozświetlało kropelki wody, którymi deszcz zrosił szyby mieszkań i witryny sklepowe. Pomarańczowe światło dawało wrażenie ciepła i wyciszało każdego, kto miał ochotę się nim delektować. Dawało też swego rodzaju nadzieję, że nawet gdy na niebie ciążą same czarne chmury, nie znaczy to, że nie może pokazać  się nam słońce. Był to wyjątkowo ładny zachód.
Frank przysunął się bliżej monitora i skupił wzrok na rozedrganej postaci po drugiej stronie. Poczekał jeszcze chwilkę, by tamten się chociaż trochę uspokoił, po czym jak najłagodniejszym głosem zaczął mówić.
- Masz brata? Nigdy nie mówiłeś zbyt wiele o swojej rodzinie i sądziłem, że jesteś jedynakiem.
- Mam młodszego brata, ma na imię Mikey i źle z nim… - powiedział bez ogródek. - Cholernie się o niego martwię, jak to o rodzeństwo, to całkiem naturalne, prawda? – spytał i podniósł wzrok na Franka.
- Nie wiem....  – westchnął i oparł się wygodniej. Przełknął ślinę, starając się opanować wszelkie emocje, które zaczęły do niego docierać. – Nie mam rodzeństwa. Nie mam. Co z twoim bratem?
-Mikey... On choruje… - powiedział cicho i objął się rękoma. Starał się uspokoić zarówno oddech jak i roztrzęsione ciało. Jednak wszystko wracało jak bumerang, minuta spokoju owocowała dwiema kolejnymi roztrzęsienia. Nie potrafił opanować tego, co kotłowało się w jego wnętrzu. Chociaż się starał, to i tak przechodziło dalej, uzewnętrzniało się, obnażało go. 
Między nimi zapadła całkowita cisza, przerywana szumem pracujących komputerów. Gerard wlepił swój wzrok w podłogę, czekając na jakąkolwiek reakcję ze strony szatyna. Potrzebował tego, potrzebował słów płynących z ust chłopaka, pragnąc, by te dały mu ukojenie. Chociaż… nie był pewien, czy cokolwiek mogłoby mu je przynieść. W pewnych chwilach po prostu nie możemy być spokojni, zwłaszcza, jeśli niepokój dotyczy tego, co jest nam naprawdę bliskie. A czy cóż może być bardziej bliskie od brata, którego kocha się całym sercem? Gerard był tym starszym i po prostu czuł, że powinien chronić Mikey'ego przed wszystkim, nie powinien pozwolić na jego cierpienie, przyjąć cały ból na własne barki.  Ale nie mógł tego zrobić, było to po prostu fizycznie niemożliwe. Chociaż w tym momencie miał gdzieś jakąkolwiek fizykę. Tak być nie powinno i tyle.
- Gerard… - odezwał się Iero i przeniósł swój wzrok na twarz czarnowłosego - Na niektóre rzeczy naprawdę nie mamy wpływu. – urwał, wciąż zbierając odpowiednie słowa. - Czasem jesteśmy totalnie bezsilni, czasem pojawia się nikła nadzieja. Sądzę, że warto w nią wierzyć. Choroby pokazują, że tak naprawdę jesteśmy tylko nic nie znaczącymi ludźmi, Gerry. I… chyba musimy to zaakceptować. Wymyślamy lekarstwa, próbujemy bawić się w bogów… I warto wierzyć, że to ma jakiś sens. - skończył mówić i oparł się na krześle. Obserwował jak drżą wargi towarzysza, który w dalszym ciągu próbował opanować własne ciało.
- Nie wie, co mu jest – powiedział, prawie szeptem i wbił wzrok w  klawiaturę laptopa. - Nikt nie wie. W krwi nic nie ma, w mózgu nic nie ma, a słabnie z każdym dniem. Boję się, że już go nie zobaczę.
- To dobrze, że się boisz, martwisz. To znaczy, że nie masz serca z kamienia. – przerwał i zatrzymał w płucach powietrze. Po czym szybko je wypuścił i znów zaczął mówić. - Może opowiesz mi o bracie? Chciałbym go poznać, choćby w ten sposób.
Gerard uśmiechnął się słabo i zaczął szeregować wspomnienia związane z młodszym bratem, tak, by to co mówił nabrało jakiegoś sensownego kształtu i nie brzmiało jak bełkot pijanego mężczyzny. W końcu zaczął wypowiadać te myśli, które uznał za istotne.
- Mikey jest… delikatny. Od dziecka miał jakieś problemy ze zdrowiem, matka latała z nim po lekarzach. Wykryli mu astmę. Później nosił okulary. U nas w rodzinie nikt astmy nie miał, a rodzice mieli zdrowy wzrok... Często chorował. Babcia martwiła się, że coś mu się stanie, takie chorowite dziecko... Uwielbia komiksy. – przerwał, by spojrzeć na twarz przyjaciela, po czym nieco zmartwiony dodał - Nie wiem, co chciałbyś wiedzieć, Frank.
- Opowiadaj, nie przejmuj się mną. Mogę wiedzieć tyle, ile będziesz chciał mi powiedzieć – odpowiedział spokojnie i wysilił się na lekki uśmiech. Gerard kontynuował swoją opowieść, wpatrując się w martwy punkt ponad monitorem. Bujał się przy tym lekko, co dawało nieco upiorny efekt w połączeniu z nieładem stworzonym z czarnych włosów na głowie Gerarda i bladą cerą.
- Napisał mi, że tęskni, ale ma zapieprz w szkole i chodzi po lekarzach, nie może przyjechać. Ja niedługo mam pierwsze zaliczenia, muszę malować... Ja chcę się z nim zobaczyć, Frank... Muszę się z nim zobaczyć. Pisał, że matka dostaje szału, gdy coś mu jest. Nie, nie martwi się, tylko musi chodzić z nim po lekarzach. Zawsze tak było. Gdy byliśmy mali i chorowaliśmy, potrafiła chodzić wkurzona przez tydzień, bo nie mogła iść do pracy... Pieprzona pracoholiczka. - położył złożone ręce na biurku i oparł o nie brodę. - Nie wiem, co mu jest. Nikt nie wie co mu jest – powtórzył spanikowanym tonem. Frank milczał z wyraźnie zamyślonym wyrazem twarzy. Analizował wypowiedź Gerarda, próbując dobrać słowa na odpowiedź. Nie miał jednak jak odpowiedzieć, ponieważ Gerard ciągnął dalej. - On sobie sam nie poradzi, ja wiem że sobie nie poradzi. Nie beze mnie, nie z nią. Jest... okropna. Przejęłaby się dopiero, gdyby wylądował w szpitalu, o ile w ogóle. - schował twarz. - Boję się o niego, Frank, bardzo się boję.
Znów zapadła między nimi cisza. Była ona potrzebnym elementem, pozwalała by każdy z nich pozbierał własne myśli, była pełna zrozumienia i akceptacji. A to tej dwójce było potrzebne, pragnęli tego jak niczego innego, lecz tylko oni sami mogli sobie to podarować. Rozumieli siebie, choć czasem jedno nie wierzyło, że drugie może je pojąć. Jednak tak właśnie było. Dlatego byli przyjaciółmi.
- Gerry, to jest całkowicie normalne. Jest ci ciężko, cierpisz z powodu własnych zmartwień jak i cierpień twojego brata. Musisz poradzić sobie z tym sam, sam pokonać cały ten ból. Uwierzyć, że może być lepiej… należy mieć nadzieję, że ta wiara nie zrani cię i nie zawiedzie. Bo cóż innego mógłbyś zrobić? Twój brat ma przyjaciół, a może znasz kogoś, kto mógłby go czasem odwiedzić, sądzę, że mogłoby być mu ciężko, jeśli jest tak jak mówisz. Potrzebuje wsparcia, a wątpię żeby je uzyskiwał od rodzicielki, jeśli jest taka, jak mi ją przedstawiłeś. Znasz kogoś takiego? - podsunął pomysł, chociaż tak naprawdę nie wiedział co można by w tym zakresie zdziałać. Było beznadziejnie.
- Wiesz... Nie za bardzo. W tamtym mieście po pewnym incydencie - przerwał i skierował wzrok z powrotem na ekran. - nie mam żadnych znajomych. Mikey też. My... zawsze trzymaliśmy się we dwoje. Nikt nas nie odwiedzał, rodziców też nie, a gdy się rozwiedli, matka ograniczała kontakty z ludźmi do współpracowników i kilku znajomych, a nas wpychała na zajęcia pozalekcyjne, żeby mieć dzieci z głowy. Tak było od zawsze, nie mieliśmy jakichś przyjaciół... Ale ja poszedłem na studia i… Mikey jest praktycznie sam. Grał przez jakiś czas w zespole, na basowej, ale ze względu na stan zdrowia musiał zrezygnować – w tym momencie Gerard przerwał, tchnięty myślą, która przyszła mu do głowy. Przecież... Frank, tak, Frank mieszkał w tym samym miasteczku, w Belleville. Nie wiedział wprawdzie w której części, ale była to miejscowość nieduża, więc spokojnie trafiłby do domu Way'ów. Obmyśliliby jakąś wymówkę, żeby matka braci tak się nie zdziwiła, i... Mógłby go chociaż raz odwiedzić, by zobaczyć w jakim jest stanie i czego mu potrzeba. Znali się krótko, Gerard czuł się wyjątkowo niezręcznie, w ogóle, cała ta sytuacja była dla niego krępująca. Opowiadać. O rodzinie. Czy to nie brzmi przerażająco? Znał szatyna krótko, nikomu nie powiedział jeszcze tyle o sobie i bliskich. Już zaczynała wykształcać się więź, którą jeszcze nie do końca pojmował - Frank...?  A może... - zaciął się, patrząc na niego błagalnie.
- Słucham? - odpowiedział i usiadł wygodniej.
- Czy... Może... może mógłbyś czasem... go odwiedzić? – powiedział i zacisnął powieki, jakby szatyn mógł go za te słowa pobić. Jednak nic takiego nie nastąpiło, a chłopak jedynie uśmiechnął się, lekko zaskoczony.
- Bardzo chętnie - odpowiedział uprzejmie. – Skoro jesteście rodzeństwem, to a pewno będzie chociaż w pewnej części podobny do ciebie i tak w sumie… miło by było mieć z kim pogadać w cztery oczy. Wspominałeś, że mieszkacie niedaleko….
- Ja... Naprawdę? - spojrzał zdziwiony, że Frank zgodził się od razu. Uśmiechnął się do Iero, jednak po chwili wrócił do siebie – Tak, faktycznie niedaleko. Napiszę ci adres.
- Okej, więc napisz, a ja zapiszę sobie w notesie... Ee, gdzieś tu leżał... - powiedział i zaczął rozglądać się po pokoju. Notes leżał na podłodze. Lekko spięty podniósł go i wlepił oczy w ekran.
Gerard szybko wyprostował się i zaczął stukać palcami na klawiaturze. Po chwili w okienku rozmowy pojawił się krótki adres:


18 Michael Glass Lane
13611 Belleville, Jefferson, NY

- Nie mówiłeś, że mieszkaliście w Belleville... - odparł Frank, zapisując adres. - Zaczynam sądzić, że to miasto to jakiś omen nieszczęść - dodał, trochę dla żartu, starając się rozluźnić atmosferę. Myśl o tym, że będzie musiał wkrótce stanąć twarzą w twarz z bratem chłopaka napełniała go strachem. Nie wiedział czego dokładnie się bał. Ale również był świadomy faktu, że nie może odmówić.
Gerard uśmiechnął się półgębkiem.
- Niewykluczone. Widzisz, nasze rodzinne miasto to już prawie motyw na książkę. Trzeba komuś sprzedać ten pomysł, nie uważasz?*
- Może lepiej nie... jeszcze napiszą, że to skupisko psychopatów tego świata i wymyślą na ten temat jakiegoś pornola. Co jak co, ale ostatnimi czasy pisarze są coraz bardziej popaprani.**
- Z tym to się zgodzę. Więc jak? Nie masz nic przeciwko odwiedzaniu Mikey'ego czasem? Bo nie chcę ci robić kłopotu, rozumiesz…. – jednak spojrzenie Gerarda sygnalizowało coś zupełnie innego. Wyglądało ono na te, które mówi: nawet nie wiesz jak się cieszę, że się zgodziłeś.
- Żaden kłopot. Wolę robić wszystko, niż siedzieć w tym domu. Byleby Mikey potrafił ze mną wytrzymać. – zaśmiał się krótko, starając się zachowywać naturalnie, tak by starszy nie wyłapał wszystkich emocji, które się w nim kotłowały.
- Tylko że... Jest jeden, maleńki problem – twarz Gerard przybrała nieco zakłopotany wyraz. Nerwowo przeczesał palcami włosy.
- Jaki?  - spytał, nieco zaniepokojony.
- Moja... Nasza matka, Frank – odpowiedział, a z jego twarzy znikły wszelkie oznaki radości.
- Rozumiem... nawet nie wiesz, jak bardzo to rozumiem. Jak źle?
- Bardzo źle. Egoistyczna, cyniczna, robiąca wszystko, byle Mikey był tylko przy niej. Bynajmniej nie z miłości. Po prostu zwykła rządzić. W domu i w pracy. Przez długi czas chciała, żebyśmy mieli zajęcia w domu, ale ojciec kategorycznie się nie zgodził. Jedyny zdrowy w tej rodzinie. Gdy wyjechałem, odcięła mnie od brata... Wracając do tematu, chcąc się do niego przedostać, będziesz musiał przed nią nieźle nałgać. Wiarygodnie nałgać, podkreślam. Dlatego właśnie, zdaje mi się, że proszę o zbyt wiele... – westchnął cicho i odwrócił wzrok od monitora.
- Dam radę, spokojnie, nie takie rzeczy się przerabiało. Na jaki temat mam łgać?
- Na każdy. Nazywasz się... Jack. Tak, Jack. Jack Colon. Chodzisz z Mikey'im na zajęcia z matmy, przynosisz mu notatki i chciałbyś się z nim zobaczyć. Gdyby pytała o rodzinę, rodzeństwo, to zmyślaj, byle byś pamiętał, co powiedziałeś. No, i jak będziesz miły, to będzie dla ciebie wprost wspaniała. Powiedzmy... Coś na zasadzie "lekarz kazał przytakiwać" – uśmiechnął się, próbując rozluźnić sytuację.
- Jack Colon. Rozumiem. – pokiwał głową i uśmiechnął się ciepło w stronę czarnowłosego.
- Jezu, Frank... - przeczesał włosy po raz kolejny. - Ja... Jestem naprawdę wdzięczny.
- Nie no, nie ma problemu. Może wiesz jaki ma plan lekcji, albo kiedy najlepiej będzie bym przyszedł? A może potrzebuje czegoś? – znów otworzył notes, gotowy zapisać każde słowo z ust Gerarda.
- Codziennie kończy późno, ale teraz nie wychodzi. Matmę ma codziennie, oprócz środy. Lekcje do szesnastej, jak większość w ich szkole. No... i potrzebuje na pewno kogoś, kto przy nim będzie.
- Obiecuję ci, że będę robił  wszystko co w mojej mocy, a nawet ponad nią - powiedział uroczyście Frank, odkładając notes.
-Dzięki… naprawdę ci dziękuję. To... Dobranoc, Frankie… już późno, śpij dobrze – powiedział Way. Pomachał przyjacielowi do kamerki, po czym rozłączył się i westchnął.
- Gerry, Gerry, Gerry… - powiedział do siebie starszy i chwycił się za głowę. – Co ty odpierdalasz?
________________________

* zacny suchar, milordzie.
** jak wyżej, zacny suchar
~~
Swoje musicie wycierpieć ~Zombies

7 komentarzy:

  1. Fuck Yeah! Pierwsza!
    Piszę z wybitym palcem. Cholernie boli, ale piszę. Doceńcie moje poświęcenie. Nie no, myślę, że nawet jeśli miałabym rękę w gipsie, to pisałabym ten komentarz lewą ręką.
    Przygotujcie się na tradycyjny ochrzan. Za mało. Jestem spragniona Waszej twórczości. Mam wrażenie, że co każdy komentarz się powtarzam. Nieważne, nie mam żadnych zastrzeżeń co do stylu i ogólnego pomysłu na rozdział. Czepianie się takich rzeczy jak niewystarczająca długość rozdziału jest po prostu z mojej strony niegodziwym czynem. Sama doskonale wiem, jak trudno jest napisać w miarę długi, jednocześnie sensowny i ciekawy rozdział w przeciągu dwóch tygodni. Dla mnie jest to niewykonalne. Wy nie macie z tym większym problemów i to mi się podoba :D
    Oh, po prostu uwielbiam momenty, kiedy Frank martwi się o Gee i go pociesza. Kocham, kiedy opisujecie emocje i mam wrażenie, jakby tak właśnie powinno być, jakby inne uczucia nie mogły tam wystąpić, bo tylko wszystko by zepsuły.
    Nie wiem, czy kojarzycie Geraldynę. Pisała kiedyś Frerardy i była w tym świetna. Dla mnie to Wy jesteście taką Geraldyną. Tylko w podwójnym wydaniu. Czytelnicy Frerardów powinni w końcu dostrzec, jakimi szczęściarzami są, mogąc czytać to opowiadanie.
    Nie mam pojęcia, co mogłabym jeszcze napisać. Po prostu skończę komentarz.

    WENY!
    Albo jakby to powiedziała moja nauczycielka od języka Polskiego ''to nie wena jest potrzebna do napisania spójnego, ciekawego tekstu, ale wystarczająco duża ilość skupienia''.
    Tak więc, życzę Wam ogromnej ilości skupienia XD.
    Nieważne, zignorujcie mój komentarz.
    Chciałabym tylko, abyście zdawały sobie sprawę, jak bardzo jestem Wam wdzięczna za każdym razem, kiedy dodajecie nowy rozdział. I choćbym siedziała przed monitorem wieczność, prawdopodobnie nie mogłabym napisać komentarza, który w pełni pokazałby, jak bardzo lubię to opowiadanie.
    Kocham <333

    OdpowiedzUsuń
  2. O, już nowa notka, jak cudnie ^^
    Mojego 'podoba mi się, ale..' ciąg dalszy. Podoba mi się, bo wszystko idzie do przodu. Jest adres, jest prośba o spotkanie z Mikey'em, pierwszy krok do spotkania z Gerardem. Ale, bo czytając powoli, gdy mam tylko jeden rozdział zamiast od razu dziewięciu, myślę, że oni jednak mówią zbyt... książkowo. Mało naturalnie. Jakieś synonimy typu 'rodzicielka' można sobie darować. Jak się coś powtórzy to nic nie szkodzi, przecież mówiąc tak bardzo na to nie uważamy.
    Aha, przedostatnia linijka - "powiedział do siebie starczy i chwycił się za głowę.". To trzeba poprawić ;)
    Miłego i dużo weny :)

    ~ Rat (ImaginaryMiss)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rodzicielka książkowe? Ja tak zawsze mówię na moją mamę o.0

      Usuń
    2. Dobra, może na tym polu nie powinnam się wypowiadać, bo ja ciągle mówię 'rodzic'. Ale to miał być taki przykład w założeniu ;)

      Usuń
  3. Frank, Frank, Frank. Jak dla mnie wspaniała postać. Dobra. Skrzywdzona przez los. Gerarda również przeogromnie lubię. Może dlatego, że jest artystyczną duszą również z przeżyciami w życiorysie. A ja prywatnie otaczam się w głównej mierze właśnie artystami i cenię ich wielce urozmaicone osobowości. Dlatego Gerard u mnie zawsze na plus. Z całych sił kibicuję Mikeyemu w dojściu do zdrowia, ale czuję, że on umrze. Zwyczajnie to czuję, jak kot w szpitalu siadający na łóżku konającego człowieka. Wyobraźnia podsyła mi obrazy związane z pogrzebem chłopaka, na którym Frank i Gerard spotykają się pierwszy raz, aby połączyć swoje smutki. Ostatnio czarne myśli się mnie trzymają. Oj, czarne. Oczywiście to moje gdybania, które mogą nie mieć nic wspólnego z waszą wizją literacką ^^.

    Opowiadanko Wasze to jest omnomnomnom. Bardzo zacne i przednie. I ryzykuję życie, pisząc ten komentarz! Trust me. Ale jakimże człowiekiem bym była, gdybym tego nie skomentowała. Kocham to opowiadanie :3 *nie chce nic mówić, ale czuje się jakby należała do kultu* <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Toż to cudowne! Te ich rozmowy, choć są tak daleko od siebie, wydają się, jakby rozmawiali naprawdę! I właśnie to mi się chyba najbardziej podoba. Wasze pomysły na to opowiadania... po prostu genialne i nie wiem co mogłabym jeszcze powiedzieć. Mimo tak wspaniałego rozdziału nie potrafię napisać sensownego komentarza i... I może po prostu powiem, że czekam z ogromną niecierpliwością na następny. Weny wam życzę, bo ta współpraca (w sensie Detonator i War) to chyba najlepsze, co mogło być! <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Miałam wstawić własny komentarz już bardzo dawno. Właściwie chyba przy trzecim rozdziale, za co ogromnie mi wstyd. Możliwe, że to z lenistwa lub też dlatego, że niezmiernie oczekiwałam na rozwój wydarzeń. W każdym bądź razie piszę te kilka słów oraz obwieszczam kochanym autorką, iż odtąd Ironic postara się na umieszczanie komentarza pod każdym kolejnym wpisem.

    Historia urzekła umnie od samego początku, byłam totalnie oczarowana samym pomysłem, jak i przeszłością bohaterów. Niestety, ale jestem człowiekiem, który uwielbia tragedie, cierpienia i smutek, dlatego mogąc czytać wasze opowiadnie, wiedzcie, że sprawiacie mi tym ogromną przyjemność.

    Uwielbiam postać Franka. Mogę nawet zaryzykować stwierdzenie, iż jest dla mnie wzorem. Po tym co przeszedł, raczej żadne ze znanych mi ludzi nie próbowałoby żyć dalej. Mieć chęć do życia między ludźmi, którzy sprawili, by nasze życie pokrył mrok. A on potrafi. To jest to, co w nim podziwiam i nigdy nie przestanę. I jeszcze te jego wypowiedzi, rozmowy z Gerardem - słowa, które wypowiada, jego przemyślenia, spostrzeżenia odbierają mi mowę. Sprawiają, że na chwilę świat się zatrzymuje, a ja zaczynam myśleć nad własną egzystencją. Naprawdę ma na mnie silny wpływ. Ogromnie się cieszę, że udało mu się skumplować z Ray'em i możliwe, że coś z tej wspólnej gry wyniknie.

    Gerard również. Kocham sztukę, wszystkie jej dziedziny. Chociaż nie umiem rysować, ledwo piszę, a o instrumentach nie ma w ogóle mowy, to sposób w jaki on z niej żyje... sama nie wiem co powiedzieć. Ukazuje mi życie od całkiem innej strony, tej, którą chciałabym poznać (nawet z tymi najgorszymi scenariuszami), ale najzwyczajniej w świecie nie mam odwagi. To co przeszedł wydaje się całkowicie nierealne, lecz z drugiej strony jak najbardziej prawdziwe. I jeszcze jego talent. Uwielbiam artystów, oni zawsze pozostawiają nam cząstki swojej duszy i myśli, są wyjątkowi. I tak samo jest z Gerardem. U niego nawet cięcie się żyletkami wydaje się jakby artystyczną częścią.

    Sposób w jaki się poznali zwyczajnie mnie rozbawił i strasznie przypadł do gustu. Internet łamie wszelkie bariery, również te związane z odległością w jakiej ludzie mieszkają od siebie. I jeszcze nicki, piękne.

    Bardzo się martwię o Mikey'ego. Matka natura postanowiła zrobić z niego chyba eksperyment albo co, bo za dobrze to jego stan nie wygląda. Śmierć aż wisi w powietrzu, coś tak czuję.

    Podsumowując - ubóstwiam wasze opowiadanie, jestem wręcz jego fanką i ze zniecierpliwieniem oczekuję na kolejne rozdziały. Życzę również mnóstwo weny ;)

    xoxo, Ironic (lub też Bigos ;D)

    OdpowiedzUsuń