piątek, 30 listopada 2012

{001} Preparation to Fall


no more dreaming of the dead as if death itself was undone 
Florence + The Machine ~ Blinding


Księżyc zdążył wzejść już wysoko, nim niewielki szatyn odważył się wyjść z pokoju. Odczekał jeszcze parę godzin po tym, jak ucichły wszystkie oznaki trzeźwości i przytomności ojca. Frank był przekonany, że ślady po przywitaniu będą jeszcze długo widoczne. Bolał go brzuch zarówno z głodu jak i od ciosów, które przyjął, a ciało zachowywało się, jakby nie miało w sobie kości. Z trudem stawiał kolejne kroki. Udało mu się w miarę cicho dotrzeć do balustrady od schodów. Jakiś niemiły skurcz w żołądku dał o sobie znać. Wiedział co to oznaczało, a po chwili poczuł jak coś wraca przez jego przełyk. Zwymiotował na schody. Gęsta i czerwona od krwi ślina zwisała mu z ust. Wypluł ją i upadł na kolana. Trząsł się z szoku i wycieńczenia, niczym zajeżdżany koń. Zwymiotował ponownie. Łzy pociekły. Powoli zczołgał się ze schodów na niższe piętro. Nie miał siły na omijanie własnych wymiocin.
Gdy jakoś doczołgał się do kuchni, ściągnął z szafki butelkę wody. Usiadł na kaflach i wsparł się o drzwi lodówki. Odkręcił butelkę. Przełknął łyk, a gdy zimny płyn rozlewał się po jego wnętrzu znów zawładnęły nim mdłości, jednak udało mu się je powstrzymać. Znowu się napił i odstawił butelkę. Zaczął płakać. Tak po prostu, z żalem i bezsilną złością. Bo cóż innego pozostało mu robić? Chociaż starał się czynić to jak najciszej, by nie zbudzić ojca. Wiedział, że powinien posprzątać własne wymiociny, ale po prostu nie miał siły na nic. Pragnął tylko snu… niczego więcej. Zasnąć i zostawić wszystkie przyziemne problemy. Cały ból. Wszystkie troski. Chociaż wątpił, czy będzie mógł skosztować spokojnego ukojenia w ramionach pana Morfeusza, bez uprzedniego zażycia tabletek nasennych bądź alkoholu…. Albo jednego i drugiego… szepnęła jedna z jego myśli. Odrzucił ją z odrazą. Chciał żyć, pokazać, że nawet z odpadka może powstać coś wspaniałego. Pokazać, że jest silnym chłopcem. Zakrył dłońmi twarz. Gdy nazwał siebie idiotą, tchórzem i kilkoma innymi tytułami postanowił wrócić do pokoju. Przestał płakać. W końcu nie był to pierwszy raz, pozbiera się i… nie, nie pójdzie do szkoły. Nie miał na to siły, ochoty i chęci. I tak miał multum nieusprawiedliwionych nieobecności.
Droga po schodach na górę była dla niego męką. Obolałe mięśnie odmawiały posłuszeństwa, tym razem naprawdę mocno dostał. Za co? Za butelkę piwa. Jedną. Był przekonany, że ojciec wróci dzień później, jak było zaplanowane. Niestety zawiódł się. ,,Cierpiał za nieposłuszeństwo’’.
Zmęczony i zrezygnowany dotarł do swojego pokoju. Usiadł na środku podłogi. Rozejrzał się wokoło. Panował tam lekki rozgardiasz. Drzwi od starej szafy rozwaliły się na dobre, gdy zaliczyły spotkanie trzeciego stopnia z jego ciałem. Postanowił rano naprawić mebel, który zawsze bardzo mu się podobał. I jeszcze rozbite szkło… Chwycił jeden z odłamków. Wpatrzył się w gładką powierzchnię, która pokazywała jego zniekształcone oblicze. Ze złością rzucił szkiełkiem w ścianę. Westchnął i z trudem ściągnął z siebie zarzyganą koszulkę. Odrzucił ją na gdzieś w kąt. Rozebrał się do majtek, wdrapał na łóżko. Szczelnie okrył się kołdrą i nawet nie zdążył poświęcić chwili na zastanawianie się nad czymkolwiek. Zasnął prawie natychmiast. I dziękował Bogu za to.


~ ~


Nie słyszał porannych pomruków niezadowolenia, na temat, jaka z niego fleja. Nie słyszał dzwoniącego budzika ani trzaśnięcia drzwiami. Spał. Kołdra dawała mu złudne wrażenie bezpieczeństwa, była barierą przed złym światem. Dawała mu ciepło. Nienawidził zimna, jednak zawsze, gdy spadał śnieg, nie mógł się powstrzymać od podziwiania tego pięknego zjawiska. Malutkie kryształki wyglądające niczym opadłe gwiazdki, przywoływały mu na myśl szczęśliwe czasy, gdy jeszcze żyła jego rodzicielka. Gwiazdka, prezenty, pieczenie pierników. Rzeczy tak błahe, jednocześnie dające niesamowite pokłady radości. Ale to wszystko się skończyło. Skończyły się szczęśliwe losy rodu Iero. A Frank był tego idealnym przykładem.
Z łóżka podniósł się dopiero koło godziny jedenastej. Na drżących nogach wyszedł z pokoju. W korytarzu śmierdziało wymiocinami i zrobiło mu się niedobrze na ten zapach. Poszedł do łazienki. Spojrzał w lustro, chociaż wiedział co zobaczy. Cień nastoletniego chłopaka z nową kolekcją siniaków. Istotnie, jego klatka piersiowa i brzuch, miały nowe czerwone ślady. Czerwień była dosyć modna, ale ta wiadomość nie poprawiła mu humoru. Włożył korek do zlewu i nalał wody. Poczekał, aż ciecz dosięgnie brzegów, po czym odgarnął swoje włosy w tył. Złapał je i zanurzył twarz w wodzie. Czasem tak robił, gdy w głowie miał zbyt dużo emocji. Uczucie topienia się, dogłębnie wyciszało jego myśli. Gdy zaczął się dusić, wyciągnął głowę. Poczuł się odrobinę lżej. Wytarł twarz w ręcznik i poszedł do swojego pokoju po czyste ubranie. W świetle dnia zniszczenia wydawały się jeszcze większe. I ten smród. Zabrał brudne od krwi i wymiocin ubranie, po czym wrzucił je do wanny. Nalał zimnej wody. Wsypał jakiś proszek i zostawił, by się wymoczyło. Jak na chłopaka, znał się dosyć dobrze na domowych zajęciach.
Omijając swoje własne rzygi zszedł do kuchni i otworzył lodówkę. Jedyne co było tam do zjedzenia, to marchewka i kawałek sera. Resztę stanowiły piwa. Zapomniał ostatnimi czasy zrobić zakupów, albo raczej, ktoś nie zostawił mu ani trochę pieniędzy. Zabrał kawałek żółtego sera i leniwie wgryzł się w niego. Był stary ale dosyć smaczny. Jednak nie zapełnił całkowicie pustego żołądka. Zdecydował się, że marchewkę zostawi na obiad. Słońce świeciło jasno i radośnie, jakby nieadekwatnie co do nastroju chłopaka. Ten zaś wyciągnął starego mopa i nalał wody do wiaderka. Zabrał się za mycie orzyganych schodów. Umył je kilkukrotnie, jednak zapach ciągle się unosił. Pootwierał okna. Naprawił szafę. Pozamiatał szkło i poukładał rzeczy na półkach. Zajmował się domem i lubił to zajęcie. Nie myślał wtedy zbyt wiele o problemach.
Dopiero o drugiej po południu, gdy był w nieco lepszym nastroju, zrobił sobie przerwę. Usiadł na ladzie w kuchni i powoli przygryzał marchewkę. Teraz dopiero przypomniał sobie o wczorajszym incydencie. Nie o pobiciu ale… O przypadkowej rozmowie, a właściwie, wymianie zdań. Tamten chłopak był jakiś inny. Bardziej blady, o bardziej wnikliwym spojrzeniu. Włosy też miał jakieś takie bardziej czarne. Cały był bardziej. I nie wyśmiał go, nie wyszydził, nie wyprawił morałów na temat alkoholu. Po prostu na niego patrzył i wzrokiem mówił więcej niż ustami. Jego oczy prowadziły z nim rozmowę. Miał samotny wzrok, smutny i bolący. Iskra ciekawości również im przyświecała, jednak pozostałe emocje wybiły głębsze piętno we spojrzeniu. Doszedł do wniosku, że ten mężczyzna przede wszystkim musiał być smutny. Inne emocje mogły być przypadkowe, bądź źle przez niego odczytane. Skończyła mu się marchew.
Przestał rozmyślać o zagadkowym brunecie. To był przypadek. Najprawdopodobniej już nigdy ze sobą nie porozmawiają. A z resztą gdyby on nawet spróbował… to jakby wyjaśnił powód mącenia spokoju owemu chłopakowi? Że podobał mu się jego wzrok i że stwierdził, że mogą zostać przyjaciółmi? Odrzucił tę idiotyczną myśl. Było minęło. Zszedł z blatu. Dzisiaj jego ojciec mógł przyjść w każdej chwili więc musiał trzymać się na baczności. Nawet nie zdążył dojść do salonu, gdy usłyszał szczęk kluczy w drzwiach.
Dlaczego… dlaczego… dlaczego… powtarzał w kółko i wpatrywał się ze złością we własne odbicie. Spodziewał się najgorszego pobicia ale nie tego, że zabiorą mu ostatnią rzecz, na jaką miał wpływ. Wszystko było w porządku, wszystko było idealnie przez pierwszą godzinę pobytu ojca. Potem zaczął mruczeć coś na temat tego, że jak to tak, że syn wygląda jak baba. I wziął nożyczki. A Frank się nawet nie opierał. Obserwował, jak kosmyki jego lśniących, wręcz jedwabnych włosów spadają na podłogę. Ostatnimi siłami hamował łzy. Ale nie przeszkadzał, nie protestował. Jego mięśnie nie były tak mocno rozwinięte jak jego ojca a po za tym… obiecał mamie. Obiecał mamie, że będzie się opiekował tatą.
Gdy ojciec zakończył swoją egzekucję, chłopak poszedł do łazienki i własnymi siłami poprawił jego dzieło. Nie było tak źle, ale on zaczynał przechodzić przez granicę krańcowej nienawiści. Zamknął się w pokoju i usiadł na łóżku, by powoli stłumić i rozłożyć swoje emocje na mniej impulsywne atomy. Podkulił nogi i siedział tak nieruchomo, przez kilka chwil, a może godzin? Nie wiedział. Nie obchodziło go to. Nic go nie obchodziło. Włączył komputer. Użytkownik beLIEve jest dostępny, zasygnalizował komunikator. Zdziwił się, nie był to nick Luisa, który jako jedyny nie traktował go jak trędowatego. Ani nikogo z jego skromnej listy zapisanych kontaktów. Jednak po chwili zaczęło wszystko do niego docierać. Jakaś igła nadziei ukuła go w serce. O, naiwny- powiedział do siebie. Jednak kursor przesunął się na ikonkę podpisaną jako rozmowa video. Cofnął jednak go ale po chwili znów najechał. Jego myśli się kłóciły, lecz zadecydował przypadek. Zbyt nerwowo szarpnął dłonią i wcisnął zieloną słuchawkę.
Jego mózg wykrzyknął jedno wielkie CHOLERA! Na nic wciskanie czerwonej słuchawki się zdało, gdyż wyświetliło się okienko ze znajomym obliczem.
- Słucham? - odezwał się zdziwionym głosem. Chłopak wyglądał na zaskoczonego, a w oczach miał ból pomieszany z radością. Jak zwykle oczy przykuły uwagę chłopaka. Przez kamerkę komputera miały ciemnobrązową barwę, chociaż Frank sądził, że w rzeczywistości okazałyby się bardziej orzechowe. Chłopak wyglądał bardziej upiornie niż ostatnio, mimo tego, że na jego twarzy pojawiły się wypieki. Nie, nie ciastka, ani też zawstydzenie bądź podniecenie. Zupełnie inny rodzaj.
- Tak właściwie to przypadkowo…. - mruknął zmieszany i przestraszony Frank. Bał się, pomimo tego, że praktycznie nie miał czego. Gdyby jego rozmówca się rozzłościł to co? Pobije go przez ekran? Ale nie o to chodziło Frankowi…. Tylko o to spojrzenie.
- Przecież nic nie jest przypadkowe - stwierdził czarnowłosy i przeczesał palcami włosy. Jego ręka była cała w nacięciach, z których sączyła się krew. Szkarłatna ciecz plamiła bladą skórę, na której widniały również zaschłe blizny. Wzmogło to niepokój bruneta. Z drugiej strony… przecież to też był ból… przecież on również też cierpi… jego też boli. Jedna łącząca cecha, która jednocześnie ich dzieliła. Frank nie wybierał tego, a ten drugi tak. I to właśnie było dla Franka niepokojące. Nie rozumiał tego.
- To może ja nie będę ci przeszkadzał, przepraszam… - był zmieszany coraz bardziej, klął się w myślach za własne zachowanie. Dał dobitny przykład, że naprawdę jest skończonym idiotą i, że słuszność mają ci, którzy się z niego nabijają.
- Nie przeszkadzasz. Wręcz spodziewałem się tego, że jeszcze kiedyś się usłyszymy - odparł niewzruszony i wytarł brudną od krwi chusteczką pokaleczone przedramię. Czynił to z uczuciem, jakąś chorą fascynacją. Nie ukrywajmy, wyglądał na dosyć popierdolonego.
- Ja sądziłem inaczej - mruknął i usiadł na krześle po turecku, jak miał w zwyczaju.
- A jednak to właśnie ty zadzwoniłeś - stwierdził oczywisty fakt, zerkając przelotnie. Zauważył zmianę we fryzurze chłopaka. Nie spodobała mu się. Zmarszczył brwi.
- Niechcąco kliknąłem na słuchawkę. To był przypadek - skłamał i odwrócił wzrok od krwi na ręce bruneta. Była inna… inna niż on zazwyczaj miał okazję widywać. Była czysta… lśniąca… pociągająca. Odtrącił tę myśl. Od tego wszystkiego zaczęło mu się mieszać w głowie.
- Więc czemu jeszcze się nie rozłączyłeś? Chciałeś popatrzyć? Śmiało, ciekawość to nic złego - starannie wycierał nacięcia, patrząc to na monitor, to na ściekającą krew. Zachowanie jego rozmówcy bawiło go dogłębnie, ale jak to miał w zwyczaju, nie okazywał tego.
- W sumie to... pogadać - wydusił z siebie Frank, jakby wypluwał tonę gwoździ, jednak chłopak go zignorował.
- Co z twoimi włosami? Były fajne - na jego twarzy oprócz pytania malowało się coś w rodzaju rozżalenia.
- Yyh, fryzjerka-praktykantka nie pojęła pojęcia ściąć końcówki - skłamał po raz kolejny, na dodatek dosyć kiepsko. Postanowił nie mówić o ojcu… to było zbyt prywatne. I zbyt bolesne. Obawiał się reakcji chłopaka, tego… że może się rozłączyć albo co…
- Ugh... – syknął tamten, gdy chusteczka zaczepiła się o ranę, zadając niespodziewany ból - Więc... O czym chciałeś ze mną rozmawiać?
- Sam nie wiem, nie potrafię myśleć dziś jasno, po prostu nie kontroluje dzisiaj tego, co robię... - powiedział i pomasował ręką kark - jesteś jedyną osobą, która się do mnie odzywa, a ja już na starcie zachowuje się jak kretyn. - westchnął z żalem - To ja ci już nie będę przeszkadzał i już nigdy...
- Nie przeszkadzasz mi - przerwał mu dobitnie, z lekkim niepokojem na twarzy. Chwilę później znów był poważny - Nie przeszkadzasz.
- Ja chyba... ja po prostu chyba nie umiem rozmawiać - podsumował i przesunął rękę na myszkę. Przejechał kursorem na czerwoną słuchawkę. Kliknął, po czym wyłączył cały komputer. Za dużo. Za dużo dziwnych emocji, jak na jego drobną osóbkę.


~ ~

Więc mamy jedyneczkę. I żyje się dalej. 


czwartek, 22 listopada 2012

Preparation to Fall ~ prolog


my boy builds coffins for better or worse
Florence + The Machine ~ My Boy Builds Coffins

Bariery są wszędzie dookoła nas. Pojawiają się znienacka, zagradzając nam drogę do  szczęścia. A my, my musimy je pokonywać. Niektóre nas przerastają i powodują, że pogrążamy się w rozpaczy. Potrzebujemy wtedy wsparcia kogoś, kto by pomógł nam przez nie przeskoczyć. Ale czy to ma sens? Czy nie lepiej jest nauczyć się wyżej wzbijać…
Albo... 
Czy nie łatwiej by było, gdybyśmy godzili się z tym, co ma nam do zaoferowania złośliwy los? Nie prościej dać się zepchnąć w dół własnej słabości? W otchłań, której nikt poza nami nie może pokonać. Przyjmować to, co życie nam daje i odbierać w taki sposób, w jaki ono chciałoby, żebyśmy odbierali. Czasem może wydawać się, że robiąc tak, człowiek cierpi. Owszem, ale cierpienie to życie. Póki cierpisz, masz poczucie, że nadal żyjesz.
Przynajmniej tak odbieram to ja. Każda oznaka bólu, żalu, smutku, każde pozornie nieprzyjemnie uczucie sprawia, że unoszę się ponad to wszystko, co posiadam. Nie wyobrażam sobie życia tych wszystkich ludzi, którzy nigdy nie zaznali cierpienia. Nie ważne, czy ze strony innej osoby, czy przez samego siebie. To prawda, pomiędzy jednym a drugim leży pewna różnica. Sprawia ona, że cierpienie zadawane sobie samodzielnie jest o wiele piękniejsze. Jednak udręka zawsze będzie udręką, a ból zawsze będzie bólem. Zawsze pozostanie w idealnej postaci, nigdy nie zapomni zostawić czegoś po sobie. Czegoś specjalnego, czegoś tylko dla nas. Powiesz, że to wszystko jest oznaką słabości? Zgodzę się z tobą. Ale ta słabość, ryzykowna i niebezpieczna, reprezentuje jednocześnie pewną odmianę odwagi.
Ludzie, którzy patrzą na mnie, obcują ze mną, przebywają w moim towarzystwie, od zawsze uważali mnie za dziwaka. W większym lub mniejszym stopniu. Z czasem przyzwyczaili się do moich odchyłów, do wyglądu, do sposobu bycia, do moich blizn. Często ufali mi, a ja ich w ten sposób wykorzystywałem. Ja jednak nie zaufałem im nigdy. Egzystowałem w moim osobistym piekle, przerażając bądź zachwycając. Dla każdego byłem kim innym, mimo, że pozostawałem tą samą osobą.
Niektórzy mówili, że powinienem żyć zgodnie ze społeczeństwem. Nie odpowiadało mi to, więc zapragnąłem, żeby ono żyło zgodnie ze mną. Gdy poniosłem klęskę w tym kierunku zrozumiałem, że jest ze mną tylko mój mały, osobisty ból. Po części mi to odpowiadało.
Z czasem odsunąłem się od niego. Ucieczką była głównie sztuka, w której szybko zatraciłem się prawie zupełnie. Odkryłem w sobie wielki potencjał, poczułem, że to już nie krew i cierpienie będą moim powietrzem niezbędnym do życia, tylko farby i ołówki. Mój wcześniejszy cel, powolna i bolesna śmierć, stał się moją obsesją. Natchnieniem i koszmarem jednocześnie. Zrozumiałem, że dążyłem do czegoś przerażającego, które pomimo to i tak mnie czekało. Pierwszy raz w moim życiu strach przewyższył ciekawość. 
Później poszedłem na studia. Wkroczyłem w szeregi kolejnych nowych twarzy, ostrych barw i pożerających mnie z ciekawością spojrzeń. Czasami miałem wrażenie, że chciałbym być jak oni. Że chciałbym mieć jakieś towarzystwo, oprócz przyborów do rysowania, muzyki i ostrych języków żyletek, z którymi przyjaźniłem się od lat. Czasami patrząc na ich uśmiechnięte usta, roześmiane oczy i wesołe twarze, gdy w uszach dźwięczał mi ich uroczy śmiech, czułem zazdrość, zazdrość, że nie mogę być jak oni. Teraz uważam to za kompletną głupotę. Bezsens, nie dający upragnionego szczęścia.
Czasem przychodzi taka chwila, że tęsknię za kimś prawdziwym. Za kimś, przy kim mógłbym usiąść i zacząć opowiadać, co spotkało mnie przez cały dzień. Za kimś, kto utrzymałby ze mną trwały kontakt, kto porozmawiałby ze mną o czymś więcej niż o temacie wykładu. O życiu. O sztuce. O śmierci.
Ale nie mogłem liczyć na taką osobę. Ona po prostu nie istniała. Pogodziłem się z tym.
Dzisiejszego dnia kompletnie olałem wykłady. Mało kiedy przykładałem do nich większą wagę, jednak dziś wyjątkowo nie chciało mi się na nich siedzieć. Nie miałem ochoty patrzeć na tych wszystkich kolorowych, energicznych ludzi, którzy po raz kolejny zaczęliby wytykać mnie palcami. To nie było dla mnie i byłem tego świadomy. Więc po prostu ubrałem się, nie biorąc niczego poza odtwarzaczem muzycznym, wyszedłem z domu i ruszyłem przed siebie. Przez tłoczne i hałaśliwe ulice Nowego Jorku, miasta, które kochali wszyscy, a ja nienawidziłem. Tak, jestem wyrzutkiem. Jestem wyobcowany. Witamy w świecie Gerarda Way'a. Najdziwniejszej, najgłupszej i najtrudniejszej istoty na tej ziemi.
Nie mam pojęcia, ile czasu szwendałem się bez celu po zatłoczonych ulicach. Szczerze, to mało mnie obchodziło. Czułem, że gdy pobędę trochę sam ze sobą poczuję się lepiej. Miałem rację. To uczucie, że żadna z otaczających cię osób nie wie nic o tobie, kim jesteś, jest piękniejsze nawet od samej, czystej formy samotności. Chociaż nie, źle mówię. To było zupełnie co innego. Ale było to równie przyjemnie co spędzanie czasu z samym sobą.
Moje plątanie się bez celu trwało jeszcze jakiś czas. Rozglądałem się wokół, żeby nie powiedzieć, że straszyłem biedne dzieciaczki na placu zabaw, co i tak nie sprawia mi żadnej różnicy. Nawet zachodzące słońce nie przyciągnęło mojej uwagi. Nim się spostrzegłem, przemierzałem kolejne, spowite zupełnym mrokiem, bądź lekko rozświetlone przez latarnie, ulice.
Pierwsze co zrobiłem, gdy wszedłem do mieszkania, było włączenie laptopa. Wiedziałem, że powinienem był pojawić się na zajęciach, jednak nie zrobiłem tego, więc wypadało mieć chociaż notatki. Otworzyłem Skype'a, wpisałem na ślepo nazwę do jednej z niewielu moich znajomych, Cherlyn, by po chwili zacząć łączyć. Miała dziwny nawyk do odbierania po dłuższym czasie, więc na spokojnie zacząłem szukać zeszytów w mojej torbie. Ledwo wyłożyłem je na biurko, a usłyszałem dźwięk odebranego połączenia. Nie zerkając nawet na ekran, zacząłem powoli mówić.
- No siema, Cher. Wiesz.. nie chciało mi się iść, więc tego.. - otworzyłem zeszyt na odpowiedniej stronie – Masz notatki, prawda? - nie odpowiedziała, więc zerknąłem na monitor – Cher? No jesteś tam, czy nie?
Moje zdziwione i zniecierpliwione spojrzenie napotkało zupełnie inny obraz niż ten, którego oczekiwałem. Po drugiej stronie nie siedziała uśmiechnięta, blada dziewczyna z czerwonymi końcówkami długich, ciemnych włosów. Gotowa w każdej chwili parsknąć śmiechem na mój widok. 
Po drugiej stronie znajdował się chłopak. 
Nie było widać go zbyt dobrze przez panujący w pokoju mrok, jednak w świetle monitora udało mi się wypatrzyć kilka wyraźnych szczegółów. Był dość drobny, mimo, że wyglądał na niewiele młodszego ode mnie. Lekko za duża koszulka z Iron Maiden wisiała na jego  ciele, lecz nie zasłaniała całkowicie posiniaczonych przedramion. Szczupłą, nieco dziecięcą, twarz obejmowały dość długie, ciemne i, swoją drogą, ładne włosy. Jak już zauważyłem, w pokoju było ciemno, ale niektóre rzeczy, jak chociażby ściana pełna plakatów za nim, były idealnie widoczne. Chłopak siedział w pewnej odległości od biurka, także mogłem objąć wzrokiem całą jego sylwetkę. Skrzyżował nogi na siedzisku i upił łyk piwa z butelki. Na twarzy miał wymalowany spokój, po za oczami. Jego wzrok zdawał się krzyczeć.
- Ups.. - mruknąłem, bardziej do siebie – Pomyłka...
Po między nami zapadła cisza. 
- Każdy z nas jest pomyłką - odezwał się cicho, nieco zachrypniętym głosem.- Świat to jeden wielki błąd. – znów pociągnął łyk z butelki. Opuścił głowę tak, że włosy zasłoniły mu twarz.
Przyjrzałem się mu uważniej. Wyglądał.. Nieco inaczej. Nie widziałem na jego twarzy uśmiechu, ani jednej z modnych, kolorowych koszulek, pełnych różnych niezbyt męskich wzorów. Pewnie nie odstawał w ten sposób od otoczenia jakoś bardzo, przypuszczam, że mijając go nawet nie zatrzymałbym na nim wzroku. Jednak, gdy był jedyną osobą, na której można było skupić swoją uwagę, wydawał się nieprzeciętnie interesujący.
Chłopak podniósł nieznacznie głowę i skierował swój wzrok na ekran.
- Dlaczego się na mnie tak gapisz? Wyglądam jak zwierzę w cyrku?
- Przecież całe nasze życie to cyrk. W dodatku niezbyt zabawny - powiedziałem od razu. Korzystając z okazji, że patrzy w monitor, żeby przyjrzeć się lepiej jego twarzy.
Po części nastolatek istotnie wyglądał jak zwierzę z cyrku. Przypomniało mi się, jak kiedyś byłem na jednym z takich przedstawień, które zresztą było bardzo nieudane. Gwiazdą programu był mały lew, już na pierwszy rzut oka zbyt młody, by występować przed tak dużą publiką. Co chwilę płoszył się, gdy jego treser wyraźnie zaczynał się złościć. I właśnie postać, na którą patrzyłem, przypominała mi tego lwa. Zbyt małego, by zapamiętać i wykonać to, czego od niego oczekują. Jednak nie miałem zamiaru mu tego powiedzieć. Poza tym chłopak częściowo różnił się od tamtego zwierzęcia. Wyraźnie nie spłoszył się rozmową, wręcz przeciwnie, jedyne co było po nim widać to zmęczenie. Nie wyglądał, jakby para oczu wlepiająca się w jego postać wywierała na nim jakiekolwiek wrażenie.
Przez długi czas między nami panowała zupełna cisza. Nie wiedziałem, co mógłbym powiedzieć, więc tylko patrzyłem na to, co robił. A nie wykonywał specjalnie wiele ruchów, poza braniem kolejnych łyków z butelki. Nie byłem pewien, czy powinienem się rozłączyć, mimo że w każdej innej sytuacji bym to zrobił. Ale byłem ciekaw tej chudej osóbki, choć zdawała się być, aż nad zbyt nudna.
Nagle tamten wyprostował się, rozglądając po pomieszczeniu. Przysunąłem się trochę do monitora, co pozwoliło mi zauważyć, że zmarszczył czoło, po chwili odstawiając butelkę na ziemię. Przyglądnąłem się lepiej obrazowi, widząc jak chłopak spina mięśnie, gdy usłyszałem dziwny dźwięk. Był zbyt zniekształcony, żebym mógł stwierdzić czy pochodził z reszty domu, czy z zewnątrz. Byłem pewien, że gdzieś poza ścianami jego pokoju coś się stało. Niekoniecznie coś złego. Ale coś się stało. Widziałem, że jego ciało spięło się jeszcze bardziej. Zastygł w bezruchu.
Mijały kolejne minuty, a ja nadal obserwowałem to, co robił. Jego zachowanie było dziwne. Nie wyglądał już obojętnie, teraz wydawało mi się, jakby się czegoś bał. Jakby coś miało się stać. Nie słyszałem żadnych dźwięków, jednak widziałem po jego twarzy, że coś się działo. Malował się na niej strach. Patrzył na mnie tak, jakby błagał o pomoc.
Po chwili usłyszałem skrzypnięcie drzwi i do ciemnego pokoju wpadła smuga światła.
- Kurwa, co ty robisz...?! - to były ostatnie słowa jakie dotarły do moich uszu, zanim na monitorze wyświetlił się komunikat, że rozmówca opuścił konwersację. Nie pofatygowałem się nawet o rozłączenie, zbyt oszołomiony tym, co się stało. Jeszcze przez długi czas miałem dziwne wrażenie, że mały, spłoszony lew znalazł swojego tresera.


~ ~

Bobas o imieniu Preparation to Fall, czyli dziecko War Machine i Zombies Detonator właśnie pokazało się światu. Tak, zrobiłyśmy sobie dzidziusia, enjoy! :D