cause
he's just like the weather, can't hold him together
Florence
+ the Machine ~ Landscape
-
Skoro tak naprawdę nie umiecie mówić o tym, co kryje się w
waszych wnętrzach, to jak chcecie odnaleźć się w świecie
prawdziwej sztuki? Jak możecie aktualnie malować, tworzyć, kreować
coś, poszerzać wasze talenty i horyzonty, jeśli w rzeczywistości
nie umiecie wlać w wasze dzieła fragmentu swojej duszy, swoich
uczuć i tego, co wami włada? Siedzicie tutaj, znudzeni i ospali,
jakby ktoś was do tego zmuszał, słuchacie leniwie, a wiecie co
powinniście robić? Analizować! Spróbować dotrzeć do siebie
przez to, co słyszycie i co czujecie! Wy, a raczej my, młodzi,
jesteśmy współczesnymi konstruktorami, deską ratunku kultury i
nauki. Jedni, z kierunku humanistycznego podtrzymają narodową
literaturę swoimi przyszłymi dziełami, inni będą wznosić
monumentalne budowle w centrum Nowego Jorku, a my, artyści,
będziecie deskami ratunku współczesnej i przyszłej sztuki.
Malarstwa i rzeźby. Gdy odejdą wspaniali artyści naszej epoki, to
właśnie większa część z was zajmie ich miejsce. Wtedy to wy
będziecie prawdziwymi artystami, z przyszłością i perspektywami.
Zbijający fortunę na swoich dziełach, tak bardzo pustych i
bezdusznych.
Podczas
tego monologu młodego profesora, słuchaczy wypełniały naprawdę
różne emocje, od znudzenia, po rozbawienie. Część patrzyła na
niego z podziwem – czytaj dziewczyny, które były zdumione jego
urodą i męskością – inni z politowaniem, ale nikt nie spał.
Wszystkie oczy, szeroko otwarte, były zwrócone na nieco szalonego
nauczyciela. Był niewysokim brunetem z przydługimi, prostymi
włosami, które wcale nie nadawały mu kobiecego wyglądu, a wręcz
przeciwnie; podkreślały jego męskie rysy i duże, miodowe oczy
przysłonięte nieznacznie cienkimi szkłami okularów. Miał na
sobie koszulę w kratę i jeansowe spodnie, co dawało mu jeszcze
młodszy wygląd – na dobrą sprawę można było pomylić go z
innymi studentami. Gdy był w nastroju, posyłał kobiecej części
sali uroczy uśmiech, tak bardzo irytujący dla chłopców, z
Gerardem na czele.
Waya
bowiem na potęgę irytował ten osobnik. Na jego oko, po pierwsze,
robił z siebie idiotę, wygłaszając te swoje brednie, po drugie
zbytnio faworyzował płeć piękną, a po trzecie, był to taki typ
człowieka, który po prostu wkurzał samym tym, że jest.
Szczególnie zmęczonego i zmarzniętego Gerarda, który zapomniał
wziąć bluzy z szatni. Gerard po prostu nie znosił zajęć
teoretycznych. Ani historii sztuki, która swoją drogą, nieco
później, odbywała się z tym samym typem.
Mężczyzna
już chciał kontynuować swój filozoficzny wywód, gdy jeden ze
studentów podniósł rękę. Nikt się pewnie nie zdziwi, gdy
powiem, że był to właśnie Gerard.
-
Tak, panie Way? - profesor Flynn uniósł brwi, widząc, że brunet
jest chętny do wypowiedzi. Na ogół pewnie nie udzieliłby mu
głosu, jednak teraz kierowała nim jakby ciekawość, co takiego
tamten powie.
Wszystkie
ciche pomruki czy chichoty w głębi sali wykładowej zamilkły, a
kilkadziesiąt par oczu zwróciło się na młodego Way'a.
-
Powiedział pan – zaczął chłopak. - Że kiedyś zastąpimy
artystów naszej epoki i będziemy zarabiać na naszych bezdusznych
dziełach... Skąd może pan to wiedzieć? Przede wszystkim, skąd
pan wie, jak malujemy? A nawet jeśli faktycznie nie umiemy wlać w
to całych siebie, to... Załóżmy, że jest sobie chłopak. Nazywa
się Joe, ma wielki talent do malowana abstrakcji, jednak mimo
pięknych, namalowanych z sercem, niefiguratywnych płócien jakie
tworzy, żyje na ulicy, bo nikt nie chce ich kupować. Każde z nas
może skończyć w taki sposób, a równocześnie każde z nas ma
talent i jestem pewien, że nawet obraz namalowany w dwa dni przez
wybraną osobę miałby duszę choć w małym stopniu. I miałby
wnętrze. Bo żeby nie nadać nie musimy za każdym razem wchodzić w
głąb siebie, ani siebie rozumieć. Emocje umieją zrobić o wiele
więcej niż my sami, nawet rozumiejący swoje wnętrza. One
podpowiadają, by malować to, co w danej chwili czujemy za
odpowiednie. To, co pan teraz zasugerował, a mianowicie, że tylko
obraz, na którym zarobimy ma wartość znaczy to samo co gdyby
wytoczył pan wniosek, że obrazy van Gogha czy Henriego de
Toulouse-Lautrec'a są beznadziejne i bezużyteczne, bo za ich życia
nie dały im fortuny i dobrej sławy. Bo były źle odebrane w ich
czasach, mimo tego, że teraz zachwycają. Tak naprawdę nie jest
ważne, czy dzieło przyniesie ci zarobek, bo jeśli malujesz z
sercem, starasz się, to jest to coś więcej niż zwykły, bezduszny
obraz, bo dał nam satysfakcję. Każde dzieło ma duszę, wystarczy
umieć ją dostrzec.
Zamilkł,
kończąc, poważnie wzburzony, nadal przyciągając spojrzenia;
przychylne, jak te nieco mniej. A przede wszystkim to jedno, ostre,
należące do Arthura Flynna. Mimo, że dzieliła ich odległość,
między nimi wręcz się gotowało. Gerard, urażony obrazą dla
sztuki, Arthur, dotknięty faktem artystycznego upokorzenia przed
większą grupą swoich studentów, sztyletowali się wzrokiem pod
odstrzałem spojrzeń reszt grupy.
Flynn
odchrząknął, pierwszy urywając kontakt wzrokowy z uczniem.
Zapadła niezręczna cisza, którą każde ze zgromadzonych chciało
jakoś przerwać. Mimo tej chęci nikt, zupełnie nikt, nie odważył
się odezwać, mało kto się nawet ruszał. Arthur spojrzał na
zegarek zaczepiony na nadgarstku. Miał jeszcze mniej więcej
trzydzieści minut wyznaczonych na wykład, jednak... Czy powinien to
ciągnąć? Na pewno i tak nikt nie będzie tego słuchał, przeszło
mu przez myśl. Westchnął, zbierając swoje rzeczy.
-
Wystarczy wam wiedzy na dziś – odparł bezbarwnie, na co Gerard
uniósł brwi, zdziwiony i po części całkiem zadowolony tym, jak
szybko przeciwnik usuwa się z pola bitwy. Mężczyzna zabrał torbę
i marynarkę, wychodząc z sali pierwszy. Kolejny wyszedł Way, a
potem reszta uczniów. Nikt nic nie mówił, oprócz jakiejś
dziewuchy trajkoczącej do swojego chłopaka-osiłka o niekulturalnym
zachowaniu. Po tej niedelikatnej i głośnej aluzji domyślił się,
że chodzi o niego. Obrócił się w ich stronę, zresztą, nie tylko
on. Spojrzenia jego i dziewczyny się spotkały. Skądś ją
kojarzył. Spojrzał na jej towarzysza, który również na niego
patrzył. Chwilę później tamten ruszył nieco szybciej od
szatynki, jakby śpiesząc w stronę Gerarda. Wtedy Way odwrócił
się, przyśpieszając, chcąc jak najszybciej trafić do kafejki. Co
z tego, że dobrze wiedział, że tam nie trafi...
~
~
Złapał
powietrze nagle, panicznie, niedługo przed tym, jak kolejny raz jego
poobijana twarz została wsadzona pod wodę, nie na tak krótko.
Podtapianie w toalecie; myślał, że kończyło się na liceum.
Niestety, mylił się. Nie myślał w tamtym momencie o tym, by
utrzymać powietrze w płucach choć na chwilę – szarpał się i
wiercił, wypuszczając je całe. Bolało. Przede wszystkim nos,
najprawdopodobniej złapany, jak i brzuch. No i rzecz jasna nie mógł
oddychać, a powietrza w jego płucach niemal wcale nie było.
Po
kilku takich razach i kolejnych paru kopniakach w końcu porzucili go
w łazienkowej kabinie. Nie orientował się, za co tym razem. Nikomu
nie dogryzł, nikomu nic nie powiedział, nikogo nie obraził, nawet
nieumyślnie. Z wyjątkiem, rzecz jasna Arthura Flynna, ale ten nie
mógł być tak głupi, by nasyłać na niego jakichś mięśniaków...
Chociaż już wszystko było prawdopodobne.
I
wtedy zrozumiał. To, skąd kojarzył tą szatynkę, która tak
dokładnie mu się przyglądała. Znał ją aż za dobrze, mimo że
imię dziewczyny zawsze mu umykało. Wiele razy widział ją ze swoim
chłopakiem, którego na pewno już nie polubi migdalących się w
kafejce na oczach wszystkich. W sumie to do dzisiejszego dnia trochę
mu współczuł. Przecież kilka razy widział ją samą obściskującą
się z drogim profesorem Flynn'em w jego samochodzie, nie raz
dochodziło do “rękoczynów” czy, czego nie widział i nie miał
zamiaru oglądać, czegoś więcej. Nie śledził ich, przecież nie
interesowało go czyjeś życie prywatne, jakieś pierwsze lepsze
zdrady czy romanse studentka-wykładowca, ale aż za często
przypadkiem ich przyuważał. Najczęściej późnym wieczorem, poza
terenem campusu, gdy sam wychodził z Cher albo jej znajomymi. Wtedy
nawet nie zwracał na nią uwagi, teraz aż za dobrze ją kojarzył.
Tak samo, jak skojarzył fakty. Przecież obraził jej ulubionego
wykładowcę, a ona nasłała na niego swojego nieświadomego
chłopaka. To było takie proste.
Teoretycznie.
Gerard nie widział nic aż tak złego w zwykłym zanegowaniu
czyjegoś zdania. Owszem, pewnie uraził jego zawyżone ego, ale czy
musieli mu aż za to łamać nos uderzając o wnętrze toalety?
Schował
twarz w ramionach, nawet nie kontrolując spływających mu po twarzy
łez. Uczucie beznadziejności wróciło, wlewając się w niego ze
zdwojoną niż zazwyczaj siłą. Jego drobne ciało zaczynało już
powoli drżeć, najpierw nieznacznie, ledwo zauważalnie, by po
chwili trząść się bardziej, nie do wytrzymania. We wnętrzu jego
mózgu kołatały miliony myśli, przepełnionych bólem i złością,
obrażające go samego. Świadome. Czuł do siebie jeszcze większy
wstręt. I mimo krwi cieknącej mu ze złamanego nosa, było mu mało
fizycznego bólu. Czuł, że nie został za to wszystko wystarczająco
ukarany. Że musi skończyć to, co tym razem oni zaczęli za niego.
Drżącymi,
mokrymi od łez i krwi dłońmi rozpinał torbę, szukając
niewielkiego pudełeczka w jednej z jej kieszeni. Nic go nie
hamowało, czuł, że to go uwolni, nawet, żeby miał zrobić to
tylko raz. Że to rozluźni jego trzęsące się, napięte mięśnie.
Że to uwolni dławiące się w nim emocje. Wiedział, że to
zadziała. Pomoże. Tylko o tym myślał.
Nie
widział za wiele, przez cisnące mu się do oczu łzy, będące nie
do opanowania. Z trudem podwinął rękawy, ukazując przedramiona
pokryte wypukłymi bliznami niemal w każdym miejscu. Nie widział
ich teraz tak dobrze, jak zwykle, były rozmazane i nie odznaczały
się na skórze. Chwycił małe, nierdzewne ostrze, zastanawiając
się, które miejsce było odpowiednie. Bo dlaczego i tym razem
miałby się zaledwie zranić? Dlaczego nie może przycisnąć
mocniej, naciąć głębiej, w tym odpowiednim miejscu? Albo:
dlaczego tego nie zrobi, skoro właśnie może? Byłoby łatwo.
Byłoby prosto. Nie byłby dla nikogo ciężarem, nigdy więcej. Nie
byłby więźniem, tego ciała i tego świata. Zacisnął powieki,
pozwalając uwolnić się kolejnym słonym kroplom. Zbliżał żyletkę
do swojego przedramienia. Drżał jeszcze bardziej. Jakby bał się
bólu, który kochał i od którego był uzależniony, który dawał
mu spokój.
W
pierwszej chwili poczuł zimne ostrze, więc docisnął,
przeciągając. Ból, który po chwili przeszedł w przyjemność.
Docisnął bardziej. Odetchnął, gdy po skórze zaczęła spływać
pierwsza kropla rdzawej posoki. Wraz z kolejnymi kroplami,
upływającej z niego niewielkiej ilości krwi, wypływały wszystkie
emocje i cały żal do samego siebie. Chciał czuć to bardziej. Tak,
jak ćpun chciał być pod wpływem narkotyków, a alkoholik –
alkoholu. On chciał wyrzucić z siebie wyrzuty sumienia, rozpacz i
poczucie winy.
Nawet
nie wiedział, kiedy żyletka uderzyła o ziemię, a ktoś złapał
ciepłymi rękami jego ręce, pozwalając wtulić się w siebie. W
tym momencie wybuchł jeszcze większym płaczem. Nie wiedział tak
naprawdę dlaczego. Czy dlatego, że być może udałoby mu się to
skończyć, czy dlatego, że zrozumiał, że znów to zrobił. Coś,
co wprawdzie dawało ulgę i coś, czego potrzebował, ale również
coś, czego nigdy nie powinien był zaczynać. Wtulił się w to
ciało wręcz z desperacją. Powoli rozpoznawał, kim była.
Stopniowo dochodził do siebie.
Niewielki
krwotok został zatamowany, łzy przestały płynąć. Ból i żal
ustąpiły miejsca apatii. Nie wiedział ile już tak siedział, z
głową wtuloną w jej pierś, z dłońmi w jej dłoniach. Poczucie
winy tliło się nadal, nie pozwalając mu nawet na powiedzenie
czegokolwiek.
-
Dlaczego? - Cherlyn mówiła łagodnie i spokojnie, lekko gładząc
kciukiem jego dłoń. Jej głos brzmiał na nieco zawiedziony, jakby
rozczarowany tym, że Gerard zrobił to jeszcze raz. Zadrżał,
wciągając powietrze. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Pytanie
wydawało mu się to za głupie, to za trudne. Dlaczego? Bo nie daję
rady. Bo to wszystko moja wina. Bo jestem beznadziejny. Bo nienawidzę
siebie. Bo nie mam nikogo. Bo nie wytrzymuję z samym sobą. Bo chcę
to skończyć. Żadna odpowiedź nie była dobra.
Nie
odpowiedział, po prostu zabrał dłonie, leciutko wtulając się w
nią. Ciepło drugiego człowieka, osoby, której ufał, którą znał
– uspokajało go. Znajomy zapach i budowa sprawiały, że nie
musiał na nią patrzeć, nie musiał otwierać oczu, by wiedzieć,
że to właśnie ona. Nie chciał jej się tłumaczyć, bo argumenty
wciąż były te same. Jej rady zawsze brzmiały identycznie. Równie
podobnie się do nich nie stosował.
-
Nie chcę, żebyś to robił, Gerard – mimo spokoju, który ciągle
brzmiał w jej głosie, usłyszał także bezsilność. Jakby
prosiła, bo nic innego jej nie zostało. Właściwie, tak było. Nie
mogła go do niczego zmusić, więc jej zdanie brzmiało jak prośba.
Poczuł, że jest mu z tym ciężko – że ktoś czegoś od niego
oczekuje. Powinni wiedzieć, że nie spełniał takich próśb.
-
Słuchasz mnie w ogóle? - spróbowała znów, nieco ostrzej, jednak
nadal spokojnie. Pokiwał głową nieznacznie. Westchnęła. Oczami
wyobraźni widział, jak zaciska powieki, nie pozwalając sobie na
łzy. - Więc co z tym zrobimy, hm?
-
A można coś zrobić? - spytał drżącym tonem, pociągając nosem
i usiadł prosto, patrząc na nią. Nie wyglądała dobrze, ale on
sam na pewno wyglądał sto razy gorzej. Kilka łez, które się jej
wymknęły, rozmyły kreskę eyelinera, przez co na policzkach miała
czarne smugi. Pomyślał, że nawet z tym jest ładną dziewczyną i
tak było. Ale coś w środku zakuło go. Uświadomił sobie, że
gdyby nie ta rana, którą sobie sprawił – nie płakałaby.
-
Tak, można. Możesz zacząć to leczyć, Gerard. – podniosła się
i obmyła twarz zimną wodą, pozbywając się resztek makijażu.
Przyglądał się jej, jak prostuje się, jak z ciemnej grzywki kapie
woda... Wsparła się rękami na umywalce. - To... To jest poważne,
zdajesz sobie z tego sprawę?
Parsknął.
Leczyć? No dobra, może i ciął się, może i nie żywił siebie
specjalną sympatią, ale żeby zaraz była to jakaś choroba? Nieco
go to wstrząsnęło i zamarł, siedząc na łazienkowej podłodze.
Nie rozumiał, jak jedyna osoba, którą miał, która była na
wyciągnięcie ręki, wiedziała o nim wszystko i wydawało się, że
chciała pomóc mogła powiedzieć coś takiego. Leczyć się? On
miałby się niby leczyć? Po wnikliwym przyglądnięciu się jego
samopoczuciu może i coś by się znalazło, ale przecież oboje
wiedzieli o czym była mowa – chciała, by leczył swoje wnętrze.
Nie ciało, a duszę. Umysł. Psychikę. Miała go za wariata.
-
Co to miało znaczyć, Cher? - spytał rozedrganym głosem. Czuł,
jak jego ciało znowu się napina, jak znów zaczyna delikatnie
drżeć, jak wszystko w nim krzyczy by wybiec z tej łazienki... Ale
nadal się nie ruszał. Widział, jak spięła ręce. Słyszał, jak
mruknęła coś do siebie. Dopiero, gdy się odwróciła, zauważył
jak bardzo rozwścieczył ją tym pytaniem.
-
Czy ty naprawdę nic nie rozumiesz?! - jej krzyk odbił się echem po
wielkiej, niemal pustej łazience, dalej po korytarzu, a sam Gerard
nieco się zdziwił tak ostrą reakcją brunetki. - Nie wiem, czy
serio uważasz, że wszystko z tobą w porządku, czy kurwa udajesz
idiotę, ale wiedz, że nic nie jest w porządku! - przycupnęła
tam, gdzie stała, chowając twarz. Nie wiedział, czy spodziewać
się kolejnego wybuchu, czy raczej spokojnej mowy. Najpierw był
szloch. Później; niezrażona łzami i klejącymi się do twarzy
włosami kontynuowała. - Co byś teraz zrobił, co? Gdybym tutaj nie
przyszła? Zabiłbyś się? - kolejny szloch wstrząsnął jej
ciałem, ale nie krzyczała. - To... To chore. Nic o tobie nie wiem,
Gerard. Nic. Nawert nie proszę, żebyś mi mówił, ale ja tak nie
mogę. To... to jest... Kurwa... Ja nie wiem jak mam do ciebie mówić,
czy... c-czy mam cię prosić, błagać, czy krzyczeć, gdy zrobisz
to znów... Kurwa, jest trudno, okej? Ale każdemu jest trudno,
człowieku!
W
normalnej sytuacji byłoby mu przykro. W normalnej sytuacji pewnie by
płakał. Ale tym razem był wściekły. Po prostu wściekły. Nie
wiedziała o nim nic, tak? A ile razy dzwonił w środku nocy żeby
przyszła, żeby posiedziała, że znów to zrobił i że nie może
dłużej sam... Ile razy ratowała go jak dzisiaj? Ile razy jej się
żalił, ile razy pozwalał wyciągać się z jej znajomymi, żeby
nie myślała, że... Że faktycznie jest z nim źle. Własne
odkrycie potwierdzające jej tezę wstrząsnęło nim. Chciał coś
powiedzieć, ale jedynie zadrżały mu wargi i podniósł się.
Zignorował przedramiona, wyeksponowane i pokrwawione. Porwał swoje
rzeczy.
-
Ty... ty nie masz pojęcia co ja znoszę... Nie masz, kurwa, bladego
pojęcia... - wyszeptał, czując, że drży bardziej. Zapomniał
nawet o leżącej na podłodze żyletce, jego ostatniej...
-
To mi do cholery powiedz, Gerard! - znów krzyczała. Znów zadrżał.
Było źle.
-
Nie... Nie... - złapał większą ilość powietrza. - Nie
rozumiesz...
Zaczął
się cofać, powoli, ledwo, ale ostatecznie wybiegł z łazienki.
Krzyczała za nim, ale nie słuchał. Po prostu biegł.
~ ~
Miałam świetny dzień. Cyrek jest świetnym chłopakiem, do tej pory nie pojmuję jego zajebistości. Wcześniej zazdrościłam mu troszkę, że ma taką pasję, że tańczy, i to jak tańczy! Ale teraz wiem, że ja też mam pasję. Ja lubię pisać. ~War
A JA TAK KOCHAM PISAĆ, ŻE NORMALNIE NIE UMIEM TEGO POWIEDZIEĆ JAK BARDZO, NORMALNIE TAK BARDZO, ŻE CHYBA DAM SIĘ POCHLASTAĆ W ZAMIAN ZA MOŻLIWOŚĆ TWORZENIA PLIKÓW TEKSTOWYCH NA TELEFONIE! KURWA, JA ŻYJĘ ALFABETEM! <3 <3 <3 ~Klnąca Zombies
A JA TAK KOCHAM PISAĆ, ŻE NORMALNIE NIE UMIEM TEGO POWIEDZIEĆ JAK BARDZO, NORMALNIE TAK BARDZO, ŻE CHYBA DAM SIĘ POCHLASTAĆ W ZAMIAN ZA MOŻLIWOŚĆ TWORZENIA PLIKÓW TEKSTOWYCH NA TELEFONIE! KURWA, JA ŻYJĘ ALFABETEM! <3 <3 <3 ~Klnąca Zombies
Ogólnie rzecz biorąc, witamy z powrotem.