niedziela, 23 czerwca 2013

{014} Preparation to Fall


cause he's just like the weather, can't hold him together
Florence + the Machine ~ Landscape

- Skoro tak naprawdę nie umiecie mówić o tym, co kryje się w waszych wnętrzach, to jak chcecie odnaleźć się w świecie prawdziwej sztuki? Jak możecie aktualnie malować, tworzyć, kreować coś, poszerzać wasze talenty i horyzonty, jeśli w rzeczywistości nie umiecie wlać w wasze dzieła fragmentu swojej duszy, swoich uczuć i tego, co wami włada? Siedzicie tutaj, znudzeni i ospali, jakby ktoś was do tego zmuszał, słuchacie leniwie, a wiecie co powinniście robić? Analizować! Spróbować dotrzeć do siebie przez to, co słyszycie i co czujecie! Wy, a raczej my, młodzi, jesteśmy współczesnymi konstruktorami, deską ratunku kultury i nauki. Jedni, z kierunku humanistycznego podtrzymają narodową literaturę swoimi przyszłymi dziełami, inni będą wznosić monumentalne budowle w centrum Nowego Jorku, a my, artyści, będziecie deskami ratunku współczesnej i przyszłej sztuki. Malarstwa i rzeźby. Gdy odejdą wspaniali artyści naszej epoki, to właśnie większa część z was zajmie ich miejsce. Wtedy to wy będziecie prawdziwymi artystami, z przyszłością i perspektywami. Zbijający fortunę na swoich dziełach, tak bardzo pustych i bezdusznych.
Podczas tego monologu młodego profesora, słuchaczy wypełniały naprawdę różne emocje, od znudzenia, po rozbawienie. Część patrzyła na niego z podziwem – czytaj dziewczyny, które były zdumione jego urodą i męskością – inni z politowaniem, ale nikt nie spał. Wszystkie oczy, szeroko otwarte, były zwrócone na nieco szalonego nauczyciela. Był niewysokim brunetem z przydługimi, prostymi włosami, które wcale nie nadawały mu kobiecego wyglądu, a wręcz przeciwnie; podkreślały jego męskie rysy i duże, miodowe oczy przysłonięte nieznacznie cienkimi szkłami okularów. Miał na sobie koszulę w kratę i jeansowe spodnie, co dawało mu jeszcze młodszy wygląd – na dobrą sprawę można było pomylić go z innymi studentami. Gdy był w nastroju, posyłał kobiecej części sali uroczy uśmiech, tak bardzo irytujący dla chłopców, z Gerardem na czele.
Waya bowiem na potęgę irytował ten osobnik. Na jego oko, po pierwsze, robił z siebie idiotę, wygłaszając te swoje brednie, po drugie zbytnio faworyzował płeć piękną, a po trzecie, był to taki typ człowieka, który po prostu wkurzał samym tym, że jest. Szczególnie zmęczonego i zmarzniętego Gerarda, który zapomniał wziąć bluzy z szatni. Gerard po prostu nie znosił zajęć teoretycznych. Ani historii sztuki, która swoją drogą, nieco później, odbywała się z tym samym typem.
Mężczyzna już chciał kontynuować swój filozoficzny wywód, gdy jeden ze studentów podniósł rękę. Nikt się pewnie nie zdziwi, gdy powiem, że był to właśnie Gerard.
- Tak, panie Way? - profesor Flynn uniósł brwi, widząc, że brunet jest chętny do wypowiedzi. Na ogół pewnie nie udzieliłby mu głosu, jednak teraz kierowała nim jakby ciekawość, co takiego tamten powie.
Wszystkie ciche pomruki czy chichoty w głębi sali wykładowej zamilkły, a kilkadziesiąt par oczu zwróciło się na młodego Way'a.
- Powiedział pan – zaczął chłopak. - Że kiedyś zastąpimy artystów naszej epoki i będziemy zarabiać na naszych bezdusznych dziełach... Skąd może pan to wiedzieć? Przede wszystkim, skąd pan wie, jak malujemy? A nawet jeśli faktycznie nie umiemy wlać w to całych siebie, to... Załóżmy, że jest sobie chłopak. Nazywa się Joe, ma wielki talent do malowana abstrakcji, jednak mimo pięknych, namalowanych z sercem, niefiguratywnych płócien jakie tworzy, żyje na ulicy, bo nikt nie chce ich kupować. Każde z nas może skończyć w taki sposób, a równocześnie każde z nas ma talent i jestem pewien, że nawet obraz namalowany w dwa dni przez wybraną osobę miałby duszę choć w małym stopniu. I miałby wnętrze. Bo żeby nie nadać nie musimy za każdym razem wchodzić w głąb siebie, ani siebie rozumieć. Emocje umieją zrobić o wiele więcej niż my sami, nawet rozumiejący swoje wnętrza. One podpowiadają, by malować to, co w danej chwili czujemy za odpowiednie. To, co pan teraz zasugerował, a mianowicie, że tylko obraz, na którym zarobimy ma wartość znaczy to samo co gdyby wytoczył pan wniosek, że obrazy van Gogha czy Henriego de Toulouse-Lautrec'a są beznadziejne i bezużyteczne, bo za ich życia nie dały im fortuny i dobrej sławy. Bo były źle odebrane w ich czasach, mimo tego, że teraz zachwycają. Tak naprawdę nie jest ważne, czy dzieło przyniesie ci zarobek, bo jeśli malujesz z sercem, starasz się, to jest to coś więcej niż zwykły, bezduszny obraz, bo dał nam satysfakcję. Każde dzieło ma duszę, wystarczy umieć ją dostrzec.
Zamilkł, kończąc, poważnie wzburzony, nadal przyciągając spojrzenia; przychylne, jak te nieco mniej. A przede wszystkim to jedno, ostre, należące do Arthura Flynna. Mimo, że dzieliła ich odległość, między nimi wręcz się gotowało. Gerard, urażony obrazą dla sztuki, Arthur, dotknięty faktem artystycznego upokorzenia przed większą grupą swoich studentów, sztyletowali się wzrokiem pod odstrzałem spojrzeń reszt grupy.
Flynn odchrząknął, pierwszy urywając kontakt wzrokowy z uczniem. Zapadła niezręczna cisza, którą każde ze zgromadzonych chciało jakoś przerwać. Mimo tej chęci nikt, zupełnie nikt, nie odważył się odezwać, mało kto się nawet ruszał. Arthur spojrzał na zegarek zaczepiony na nadgarstku. Miał jeszcze mniej więcej trzydzieści minut wyznaczonych na wykład, jednak... Czy powinien to ciągnąć? Na pewno i tak nikt nie będzie tego słuchał, przeszło mu przez myśl. Westchnął, zbierając swoje rzeczy.
- Wystarczy wam wiedzy na dziś – odparł bezbarwnie, na co Gerard uniósł brwi, zdziwiony i po części całkiem zadowolony tym, jak szybko przeciwnik usuwa się z pola bitwy. Mężczyzna zabrał torbę i marynarkę, wychodząc z sali pierwszy. Kolejny wyszedł Way, a potem reszta uczniów. Nikt nic nie mówił, oprócz jakiejś dziewuchy trajkoczącej do swojego chłopaka-osiłka o niekulturalnym zachowaniu. Po tej niedelikatnej i głośnej aluzji domyślił się, że chodzi o niego. Obrócił się w ich stronę, zresztą, nie tylko on. Spojrzenia jego i dziewczyny się spotkały. Skądś ją kojarzył. Spojrzał na jej towarzysza, który również na niego patrzył. Chwilę później tamten ruszył nieco szybciej od szatynki, jakby śpiesząc w stronę Gerarda. Wtedy Way odwrócił się, przyśpieszając, chcąc jak najszybciej trafić do kafejki. Co z tego, że dobrze wiedział, że tam nie trafi...

~ ~

Złapał powietrze nagle, panicznie, niedługo przed tym, jak kolejny raz jego poobijana twarz została wsadzona pod wodę, nie na tak krótko. Podtapianie w toalecie; myślał, że kończyło się na liceum. Niestety, mylił się. Nie myślał w tamtym momencie o tym, by utrzymać powietrze w płucach choć na chwilę – szarpał się i wiercił, wypuszczając je całe. Bolało. Przede wszystkim nos, najprawdopodobniej złapany, jak i brzuch. No i rzecz jasna nie mógł oddychać, a powietrza w jego płucach niemal wcale nie było.
Po kilku takich razach i kolejnych paru kopniakach w końcu porzucili go w łazienkowej kabinie. Nie orientował się, za co tym razem. Nikomu nie dogryzł, nikomu nic nie powiedział, nikogo nie obraził, nawet nieumyślnie. Z wyjątkiem, rzecz jasna Arthura Flynna, ale ten nie mógł być tak głupi, by nasyłać na niego jakichś mięśniaków... Chociaż już wszystko było prawdopodobne.
I wtedy zrozumiał. To, skąd kojarzył tą szatynkę, która tak dokładnie mu się przyglądała. Znał ją aż za dobrze, mimo że imię dziewczyny zawsze mu umykało. Wiele razy widział ją ze swoim chłopakiem, którego na pewno już nie polubi migdalących się w kafejce na oczach wszystkich. W sumie to do dzisiejszego dnia trochę mu współczuł. Przecież kilka razy widział ją samą obściskującą się z drogim profesorem Flynn'em w jego samochodzie, nie raz dochodziło do “rękoczynów” czy, czego nie widział i nie miał zamiaru oglądać, czegoś więcej. Nie śledził ich, przecież nie interesowało go czyjeś życie prywatne, jakieś pierwsze lepsze zdrady czy romanse studentka-wykładowca, ale aż za często przypadkiem ich przyuważał. Najczęściej późnym wieczorem, poza terenem campusu, gdy sam wychodził z Cher albo jej znajomymi. Wtedy nawet nie zwracał na nią uwagi, teraz aż za dobrze ją kojarzył. Tak samo, jak skojarzył fakty. Przecież obraził jej ulubionego wykładowcę, a ona nasłała na niego swojego nieświadomego chłopaka. To było takie proste.
Teoretycznie. Gerard nie widział nic aż tak złego w zwykłym zanegowaniu czyjegoś zdania. Owszem, pewnie uraził jego zawyżone ego, ale czy musieli mu aż za to łamać nos uderzając o wnętrze toalety?
Schował twarz w ramionach, nawet nie kontrolując spływających mu po twarzy łez. Uczucie beznadziejności wróciło, wlewając się w niego ze zdwojoną niż zazwyczaj siłą. Jego drobne ciało zaczynało już powoli drżeć, najpierw nieznacznie, ledwo zauważalnie, by po chwili trząść się bardziej, nie do wytrzymania. We wnętrzu jego mózgu kołatały miliony myśli, przepełnionych bólem i złością, obrażające go samego. Świadome. Czuł do siebie jeszcze większy wstręt. I mimo krwi cieknącej mu ze złamanego nosa, było mu mało fizycznego bólu. Czuł, że nie został za to wszystko wystarczająco ukarany. Że musi skończyć to, co tym razem oni zaczęli za niego.
Drżącymi, mokrymi od łez i krwi dłońmi rozpinał torbę, szukając niewielkiego pudełeczka w jednej z jej kieszeni. Nic go nie hamowało, czuł, że to go uwolni, nawet, żeby miał zrobić to tylko raz. Że to rozluźni jego trzęsące się, napięte mięśnie. Że to uwolni dławiące się w nim emocje. Wiedział, że to zadziała. Pomoże. Tylko o tym myślał.
Nie widział za wiele, przez cisnące mu się do oczu łzy, będące nie do opanowania. Z trudem podwinął rękawy, ukazując przedramiona pokryte wypukłymi bliznami niemal w każdym miejscu. Nie widział ich teraz tak dobrze, jak zwykle, były rozmazane i nie odznaczały się na skórze. Chwycił małe, nierdzewne ostrze, zastanawiając się, które miejsce było odpowiednie. Bo dlaczego i tym razem miałby się zaledwie zranić? Dlaczego nie może przycisnąć mocniej, naciąć głębiej, w tym odpowiednim miejscu? Albo: dlaczego tego nie zrobi, skoro właśnie może? Byłoby łatwo. Byłoby prosto. Nie byłby dla nikogo ciężarem, nigdy więcej. Nie byłby więźniem, tego ciała i tego świata. Zacisnął powieki, pozwalając uwolnić się kolejnym słonym kroplom. Zbliżał żyletkę do swojego przedramienia. Drżał jeszcze bardziej. Jakby bał się bólu, który kochał i od którego był uzależniony, który dawał mu spokój.
W pierwszej chwili poczuł zimne ostrze, więc docisnął, przeciągając. Ból, który po chwili przeszedł w przyjemność. Docisnął bardziej. Odetchnął, gdy po skórze zaczęła spływać pierwsza kropla rdzawej posoki. Wraz z kolejnymi kroplami, upływającej z niego niewielkiej ilości krwi, wypływały wszystkie emocje i cały żal do samego siebie. Chciał czuć to bardziej. Tak, jak ćpun chciał być pod wpływem narkotyków, a alkoholik – alkoholu. On chciał wyrzucić z siebie wyrzuty sumienia, rozpacz i poczucie winy.
Nawet nie wiedział, kiedy żyletka uderzyła o ziemię, a ktoś złapał ciepłymi rękami jego ręce, pozwalając wtulić się w siebie. W tym momencie wybuchł jeszcze większym płaczem. Nie wiedział tak naprawdę dlaczego. Czy dlatego, że być może udałoby mu się to skończyć, czy dlatego, że zrozumiał, że znów to zrobił. Coś, co wprawdzie dawało ulgę i coś, czego potrzebował, ale również coś, czego nigdy nie powinien był zaczynać. Wtulił się w to ciało wręcz z desperacją. Powoli rozpoznawał, kim była. Stopniowo dochodził do siebie.
Niewielki krwotok został zatamowany, łzy przestały płynąć. Ból i żal ustąpiły miejsca apatii. Nie wiedział ile już tak siedział, z głową wtuloną w jej pierś, z dłońmi w jej dłoniach. Poczucie winy tliło się nadal, nie pozwalając mu nawet na powiedzenie czegokolwiek.
- Dlaczego? - Cherlyn mówiła łagodnie i spokojnie, lekko gładząc kciukiem jego dłoń. Jej głos brzmiał na nieco zawiedziony, jakby rozczarowany tym, że Gerard zrobił to jeszcze raz. Zadrżał, wciągając powietrze. Nie wiedział, co odpowiedzieć. Pytanie wydawało mu się to za głupie, to za trudne. Dlaczego? Bo nie daję rady. Bo to wszystko moja wina. Bo jestem beznadziejny. Bo nienawidzę siebie. Bo nie mam nikogo. Bo nie wytrzymuję z samym sobą. Bo chcę to skończyć. Żadna odpowiedź nie była dobra.
Nie odpowiedział, po prostu zabrał dłonie, leciutko wtulając się w nią. Ciepło drugiego człowieka, osoby, której ufał, którą znał – uspokajało go. Znajomy zapach i budowa sprawiały, że nie musiał na nią patrzeć, nie musiał otwierać oczu, by wiedzieć, że to właśnie ona. Nie chciał jej się tłumaczyć, bo argumenty wciąż były te same. Jej rady zawsze brzmiały identycznie. Równie podobnie się do nich nie stosował.
- Nie chcę, żebyś to robił, Gerard – mimo spokoju, który ciągle brzmiał w jej głosie, usłyszał także bezsilność. Jakby prosiła, bo nic innego jej nie zostało. Właściwie, tak było. Nie mogła go do niczego zmusić, więc jej zdanie brzmiało jak prośba. Poczuł, że jest mu z tym ciężko – że ktoś czegoś od niego oczekuje. Powinni wiedzieć, że nie spełniał takich próśb.
- Słuchasz mnie w ogóle? - spróbowała znów, nieco ostrzej, jednak nadal spokojnie. Pokiwał głową nieznacznie. Westchnęła. Oczami wyobraźni widział, jak zaciska powieki, nie pozwalając sobie na łzy. - Więc co z tym zrobimy, hm?
- A można coś zrobić? - spytał drżącym tonem, pociągając nosem i usiadł prosto, patrząc na nią. Nie wyglądała dobrze, ale on sam na pewno wyglądał sto razy gorzej. Kilka łez, które się jej wymknęły, rozmyły kreskę eyelinera, przez co na policzkach miała czarne smugi. Pomyślał, że nawet z tym jest ładną dziewczyną i tak było. Ale coś w środku zakuło go. Uświadomił sobie, że gdyby nie ta rana, którą sobie sprawił – nie płakałaby.
- Tak, można. Możesz zacząć to leczyć, Gerard. – podniosła się i obmyła twarz zimną wodą, pozbywając się resztek makijażu. Przyglądał się jej, jak prostuje się, jak z ciemnej grzywki kapie woda... Wsparła się rękami na umywalce. - To... To jest poważne, zdajesz sobie z tego sprawę?
Parsknął. Leczyć? No dobra, może i ciął się, może i nie żywił siebie specjalną sympatią, ale żeby zaraz była to jakaś choroba? Nieco go to wstrząsnęło i zamarł, siedząc na łazienkowej podłodze. Nie rozumiał, jak jedyna osoba, którą miał, która była na wyciągnięcie ręki, wiedziała o nim wszystko i wydawało się, że chciała pomóc mogła powiedzieć coś takiego. Leczyć się? On miałby się niby leczyć? Po wnikliwym przyglądnięciu się jego samopoczuciu może i coś by się znalazło, ale przecież oboje wiedzieli o czym była mowa – chciała, by leczył swoje wnętrze. Nie ciało, a duszę. Umysł. Psychikę. Miała go za wariata.
- Co to miało znaczyć, Cher? - spytał rozedrganym głosem. Czuł, jak jego ciało znowu się napina, jak znów zaczyna delikatnie drżeć, jak wszystko w nim krzyczy by wybiec z tej łazienki... Ale nadal się nie ruszał. Widział, jak spięła ręce. Słyszał, jak mruknęła coś do siebie. Dopiero, gdy się odwróciła, zauważył jak bardzo rozwścieczył ją tym pytaniem.
- Czy ty naprawdę nic nie rozumiesz?! - jej krzyk odbił się echem po wielkiej, niemal pustej łazience, dalej po korytarzu, a sam Gerard nieco się zdziwił tak ostrą reakcją brunetki. - Nie wiem, czy serio uważasz, że wszystko z tobą w porządku, czy kurwa udajesz idiotę, ale wiedz, że nic nie jest w porządku! - przycupnęła tam, gdzie stała, chowając twarz. Nie wiedział, czy spodziewać się kolejnego wybuchu, czy raczej spokojnej mowy. Najpierw był szloch. Później; niezrażona łzami i klejącymi się do twarzy włosami kontynuowała. - Co byś teraz zrobił, co? Gdybym tutaj nie przyszła? Zabiłbyś się? - kolejny szloch wstrząsnął jej ciałem, ale nie krzyczała. - To... To chore. Nic o tobie nie wiem, Gerard. Nic. Nawert nie proszę, żebyś mi mówił, ale ja tak nie mogę. To... to jest... Kurwa... Ja nie wiem jak mam do ciebie mówić, czy... c-czy mam cię prosić, błagać, czy krzyczeć, gdy zrobisz to znów... Kurwa, jest trudno, okej? Ale każdemu jest trudno, człowieku!
W normalnej sytuacji byłoby mu przykro. W normalnej sytuacji pewnie by płakał. Ale tym razem był wściekły. Po prostu wściekły. Nie wiedziała o nim nic, tak? A ile razy dzwonił w środku nocy żeby przyszła, żeby posiedziała, że znów to zrobił i że nie może dłużej sam... Ile razy ratowała go jak dzisiaj? Ile razy jej się żalił, ile razy pozwalał wyciągać się z jej znajomymi, żeby nie myślała, że... Że faktycznie jest z nim źle. Własne odkrycie potwierdzające jej tezę wstrząsnęło nim. Chciał coś powiedzieć, ale jedynie zadrżały mu wargi i podniósł się. Zignorował przedramiona, wyeksponowane i pokrwawione. Porwał swoje rzeczy.
- Ty... ty nie masz pojęcia co ja znoszę... Nie masz, kurwa, bladego pojęcia... - wyszeptał, czując, że drży bardziej. Zapomniał nawet o leżącej na podłodze żyletce, jego ostatniej...
- To mi do cholery powiedz, Gerard! - znów krzyczała. Znów zadrżał. Było źle.
- Nie... Nie... - złapał większą ilość powietrza. - Nie rozumiesz...

Zaczął się cofać, powoli, ledwo, ale ostatecznie wybiegł z łazienki. Krzyczała za nim, ale nie słuchał. Po prostu biegł.

~ ~

Miałam świetny dzień. Cyrek jest świetnym chłopakiem, do tej pory nie pojmuję jego zajebistości. Wcześniej zazdrościłam mu troszkę, że ma taką pasję, że tańczy, i to jak tańczy! Ale teraz wiem, że ja też mam pasję. Ja lubię pisać. ~War
A JA TAK KOCHAM PISAĆ, ŻE NORMALNIE NIE UMIEM TEGO POWIEDZIEĆ JAK BARDZO, NORMALNIE TAK BARDZO, ŻE CHYBA DAM SIĘ POCHLASTAĆ W ZAMIAN ZA MOŻLIWOŚĆ TWORZENIA PLIKÓW TEKSTOWYCH NA TELEFONIE! KURWA, JA ŻYJĘ ALFABETEM! <3 <3 <3 ~Klnąca Zombies 
Ogólnie rzecz biorąc, witamy z powrotem.