czwartek, 27 grudnia 2012

{003} Preparation to Fall


because falling's not the problem
Florence + The Machine ~ Falling

Frank tej nocy już nie położył się spać. Podszedł do okna i otworzył je na oścież, pozwalając tym samym, by chłodny, nocny wiatr wpadł do pomieszczenia. Wciągnął nosem rześkie powietrze, co podrażniło jego nozdrza. Lubił wczesne poranki. Wsadził dłonie do kieszeni od spodni. Obserwował, jak niebo zmienia kolor, zdawało mu się, że z każdym mrugnięciem jest coraz jaśniejsze. Ale gdy próbował nie mrugać, nic takiego nie zauważał. Po jakimś czasie zesztywniał z zimna, jednak jednocześnie poczuł się pobudzony. Narzucił na ramiona cienką bluzę, na nogi stare adidasy i wyszedł z domu. Pobiegać. Wyrzucić z siebie negatywne myśli. Frank był mistrzem w tłumieniu własnych emocji. Bieganie dawało mu pozór wolności, jak kołdra pozory bezpieczeństwa. Żył we własnych pozorach, próbując roziskrzyć brutalną rzeczywistość, co na dłuższą metę było bezsensowne. Zatrzymał się przy niewielkim, niebieskim domku. Mieszkała tam kobiecina, która chyba była jedyną osobą, której Frank podarował swoją ufność. Dziecięcą i nieskażoną. Przy owym budynku, była niewielka szopka. Jako dzieciak czasem się w niej chował, gdy mama mu kazała. Wtedy jeszcze nie wiedział dlaczego. Pewnego razu kobieta znalazła go i podniosła za koszulkę do góry. Była silna, jak na swój wiek. Spojrzała na niego groźnie, ale jej wzrok złagodniał, gdy dostrzegła przerażenie chłopaka. Od tego czasu nie musiał się chować, wystarczyło, że zapukał do drzwi i mógł już liczyć na kubek herbaty z domowymi herbatnikami. Nawet czasem dostawał od niej słoik z zupą. Był bardzo wdzięczny pani Flitworth.
Pobiegł dalej.
Zatrzymał się dopiero, gdy powoli zaczynało mu brakować oddechu. Pochylił się i nosem pochłaniał powietrze. Było mu gorąco, jednak nie ściągał bluzy z obawy przed chorobą. Nienawidził chorować. Zaburczało mu w brzuchu, skrzywił się ów dźwięk. Miał wątłą nadzieję, że ojciec jednak zostawił mu choć trochę pieniędzy na jedzenie. Nie wiedział, co jego rodzic robił z pieniędzmi. I nie obchodziło go to zbytnio, jednak wolał mieć za co żyć. Nie mógł wiecznie błagać emerytki o słoik zupy. Na szczęście chociaż rachunki były opłacane. Frank próbował znaleźć sobie dorywczą pracę, jednak nigdzie nie zagrzał dłużej miejsca. Ludzie bali się go, albo raczej bali się jego ran. Miał problemy, które było widać. Ludzie nie lubią problemów.
Wrócił do domu i zdjął z ramion bluzę. Rozsznurował adidasy. Podszedł do niewielkiej komódki stojącej w rogu pomieszczenia i aż podskoczył z radości, gdy zauważył na niej aż pięć-dziesięciodolarowy banknot. Ten dzień był dla niego znakomity. Ojciec znów wyjechał, nie przybył mu żaden siniak, dostał pieniądze, miał do kogo się odezwać… No właśnie. Gerard. Chłopak o mruczącym imieniu. On się go nie bał. Zaryzykował by nawet, że on go lubił. To była aż… czwarta osoba, która go lubiła.
Frank miał metodę, która powodowała, że się jeszcze nie zabił. Po prostu jak idiota, cieszył się z każdej, pozytywnej rzeczy. Dawało to pozór szczęścia. Usiadł na schodach. Była sobota. Sobotni, wczesny ranek, a on miał cały weekend. Spojrzał na stary zegar, który stał sobie na tej samej komódce, co leżały pieniądze. Wskazywał szóstą. Wstał ze schodów i poszedł do łazienki. Spojrzał w lustro i uśmiechnął się do swojego odbicia. Ono kulturalnie też się uśmiechnęło. Posiniaczone, rozczochrane, wychudzone, ale uśmiechnięte. Krótsze włosy jeszcze bardziej spotęgowały wrażenie, że był młody.
Poszedł do sklepu, nikt po drodze go nie zaczepił. Kupił jedzenie i bez problemów wrócił do domu. Idealnie. Zjadł dobre śniadanie. Wypił kubek słodkiej herbaty. Poczuł się senny, więc ułożył się w salonie i nakrył kocem. Zasnął.
Obudził się dopiero popołudniu. Słońce wpadało przez salonowe okno, wprost na zdjęcie jego matki. Uśmiechniętej, z włosami spiętymi w koka.
Taką jaką ją zapamiętał.
Poszedł do swojego pokoju. Chwycił stojącą w kącie gitarę i zaczął grać. Z wolna, wszystkie kawałki po kolei. Było ich całkiem sporo, ale jemu to nie przeszkadzało. Kochał grać. I za każdym razem wkładał w to całe serce. Gitara była jedyną rzeczą, która go nigdy nie zraniła. Nie zawiodła.
Z transu wyrwał go widok szkolnego plecaka. Z niechęcią stwierdził, że czeka go praca z biologii. Jak do śpiącego niedźwiedzia zbliżył się do torby i ostrożnie wyciągnął zeszyt w kwiatki. Zamknął oczy i otworzył na przypadkowej stronie. Akurat na tej, z zadaniem domowym. Otworzył oczy, wytrzeszczył je i odpalił komputer. Za chiny nie będzie robił tego na podstawie własnej wiedzy.
Usłyszał znajomy dźwięk oczekującego połączenia, więc podniósł wzrok na monitor. Jak łatwo można było się domyślić, próbował się do niego dodzwonić Gerard, jeden z niewielu osób, których nie przerażał. Nieśmiało najechał kursorem na zieloną słuchawkę, jednak nie odebrał od razu. Zawahał się, nie wiedząc nawet, dlaczego. Dopiero po jakichś trzydziestu sekundach odebrał.
Jego oczom ukazała się postać rozmazanego, rozczochranego Gerarda, który na jego widok zagryzł wargę uciekając wzrokiem. Poczuł się dziwnie, widząc go, jednak nie zrozumiał, czemu.
Jakby nie zauważył wyglądu rozmówcy. Oprócz rozwalonej, ciemnej fryzury, rozmazanej, ciemnej pręgi na policzku, ciągnącej się do samej szczęki i potarganego ubrania, z jego wargi leniwie wypływała ciemnoczerwona ciecz, a gdy się dobrze przyglądnąć, zza okrywających jego lewy policzek włosów można było dostrzec kilka fioletowych krwiaków. Miał spuszczony wzrok, jednak dało się dostrzec spuchnięte od łez oczy i zaczerwienione policzki.
Gerard albo był zupełną ofiarą losu, albo po prostu miał gorszy dzień. Często obrywał; tym razem jednak miał ogromnego pecha. Trafił na kilku mięśniaków, którzy już od pewnego czasu tylko czekali, by tamten im się napatoczył i profesjonalnie posłużył za worek treningowy. Nie miał z nimi najmniejszych szans, więc nawet się nie opierał, przez co zyskał rozwaloną wargę, obity policzek i sińce na brzuchu, które bolały go przy najmniejszym dotyku. Cieszył się, że mógł ukryć przed Frankiem to, co go spotkało.
- No, cześć - przywitał się beLIEve i nieśmiało zerknął w jego stronę.
- Witaj - odpowiedział, nieco zaskoczony. Uśmiechnął się filmowo do chłopaka. Chyba jeszcze nie zrozumiał, dlaczego tamten wyglądał tak, a nie inaczej.
Tamten od razu spojrzał uważniej.
- Uśmiechasz się - powiedział i sam uniósł słabo kąciki - Całkiem ładnie.
- Dziękuję. Miałem nadzwyczaj dobry dzień - w jego głosie dało się wyczuć lekką dumę. Jego uśmiech jednak trochę zrzedł, gdy dostrzegł stan swojego rozmówcy – Płakałeś - stwierdził i oparł się wygodnie na krześle.
Chłopak odsunął się od monitora, obejmując się rękami. Jakby chciał się przed czymś obronić, jakby się czegoś bał. Znów uciekł wzrokiem.
- Nie - mruknął cicho, nadal na niego nie patrząc.
- Podobno imię dużo mówi o człowieku. A ty na serio mruczysz - powiedział, próbując rozluźnić gęstą atmosferę. Zamilknął i po chwili szepnął - Cierpisz. Nie przez siebie.
- Mruczę? - spytał cichutko, wyraźnie zaciekawiony. Na cichy dodatek rozmówcy znów uciekł gałkami w dół - Nie możesz tego wiedzieć.
- Mruczysz. Sądzę, że mógłbyś być kotem – uznał - Skoro nie mogę... to nie będę. Boisz się ciągle. Czyżby to był pierwszy raz? Ja już się przyzwyczaiłem.
- Pierwszy raz? - uniósł brwi, udając że nie wie o co chodzi - Co masz na myśli?
- Nie mów, że poślizgnąłeś się na schodach - parsknął i wziął łyk z kubka z herbatą.
- Nie bądź dzieckiem. Nic mi nie jest. Każdy czasem ma.. gorszy dzień.
- Ha, ha - zaśmiał się ironicznie - Masz rozbabraną wargę. Jesteś rozczochrany, rozmazał ci się eyeliner. Oberwałeś.
- A nawet jeśli? - pochylił się do monitora. Na jego twarzy nie było ani grama niepewności czy strachu, raczej bezczelność i bezgraniczna władczość. Jakby mu groził.
Chłopak zaśmiał się po raz kolejny.
- To nie jest zabawne, Frank.
- Ha, ha, rozbabrane wargi, połamane kończyny, siniaki w kolorach tęczy, rozcięcia i poparzenia, rany cięte i szarpane, czego dusza pragnie, uwaga uwaga, w bonusie kop w dupę od życia! - zaśmiał się znów chaotycznie. Śmiech miał gorzki. Rozpaczliwy.
- Ani to. Powinieneś o tym doskonale wiedzieć, ostatnio nie wyglądałeś najlepiej - aż prychnął
-Taki mój standard. Co jakiś czas zmieniam sobie dla rozrywki kolor skóry, od fioletowego przez zielony, jak ufo, super, co nie? - odpowiedział sarkastycznie - Najfajniejszą zabawą jest łamanie kości i podbijanie oczu, spróbuj, naprawdę, ubaw po pachy.
-Zajebiście. Ja za to preferuję czerwony - odsunął się, kładąc głowę na biurku.
- Czerwień... ponętny kolor, Gerardzie. Coś jeszcze ci zrobili po za tą wargą? Lepiej jest nie ignorować takich spraw. Jak się rozbabrzą do końca, albo kości źle zrosną...
- Siniaki. Nie umrę - aż jęknął.
Frank wyciągnął rękę, i palcem pogładził włos Gerarda na jego ekranie.
- Co ty zrobiłeś? - spytał zdziwiony leciutko.
- Pogłaskałem cię. Podobno ludzie tak robią, by dodać komuś otuchy. Moja mama czasem mnie głaskała.
- Och, dzięki - uśmiechnął się szerzej - To.. miło z twojej strony.
- Więc... jesteś w Nowym Jorku?
- No.. tak. A ty? Bo ja cię chyba jeszcze nie pytałem.
- Belleville. Takie zadupie gdzieś tam – mruknął - Głowa do góry Gerardzie, ja cię nie pobiję.
Podniósł się powolutku.
- Gdzieś tam? - prychnął - Wiesz, to godzina drogi ode mnie. Jak nie mniej.
- Znaczy... gdybym ja pojechał w twoją stronę, a ty w moją, to by było pół godziny.
- No dokładnie. Gdybym miał tam do czego wracać, to w sumie mógłbym cię odwiedzić..
Frank jakby lekko się przestraszył i nerwowo poruszył na krześle.
- Byłbyś... pierwszą osobą, która by mnie odwiedziła. Szkoda, że nie masz do czego wracać - palnął bezsensu.
- Kiedyś przyjadę. Nie bój żaby, młody.
Chłopakowi prawie oczy z orbit wyszły. Otworzył usta.
- No co? - zerknął dziwnie.
- Dlaczego chcesz do mnie przyjechać? - spytał podejrzliwie po chwili ciszy.
- Nie powiedziałem, że chcę. Jeśli byłbym w pobliżu.. to pewnie bym wpadł. Tylko tyle.
Dziwny stan chłopaka jednak ciągle się utrzymywał. Jego mózg trawił wszystko, co zostało powiedziane. Wyglądał na lekko obłąkanego
- No co cię tak dziwi?
- Po prostu... ty.
- Jestem aż taki niecodzienny?
- Inny... z resztą, jestem tylko dzieciakiem pijącym zbyt wiele alkoholu.
- Inny?
- Taki bardziej. Jesteś bardziej niż pozostali.
- Bardziej nienormalny? Wiem, dziękuję.
- Nie, nie o to chodzi! - chłopak aż poderwał się z krzesła, pochłonięty rozumowaniem - Chodzi o to, że jesteś bardziej. Twoja osoba jest bardziej. Chodzi mi o bycie.
- Ale jak można... Być bardziej, Frank?
Frank przeszukiwał swój umysł, szukając odpowiedniego słowa. Gdy je napotkał, usadowił się wygodniej, westchnął i z łagodnym spojrzeniem wymówił.
- Głębia. Jesteś głębią.
- Głębią czego?
- Naprawdę nie możesz tego pojąć? Powierzchnia nie ukazuje tej głębi, którą ukrywasz. Egzystujesz inaczej, opierasz się wiatrom, które wyrabiają twój wierzch. Wyłuskują cię. Szlifują, jak kamień i błyszczysz się bardziej. Po prostu... eh, trudno mi jest tobie tłumaczyć. To nie jest przecież trudne pojęcie - westchnął ponownie i spojrzał z lekkim wyrzutem na towarzysza.
- Jestem pusty. A to chyba wyklucza bycie tą twoją głębią.
- Nie umiesz mnie zrozumieć. Znowu kapie ci krew z wargi.
Gerard szybko sięgnął po chusteczkę.
- To wytłumacz mi. Najpierw siebie, a potem moją głębię, Frank.
- Gdyby to było takie proste, może bym tu nie siedział. Może bym był szczęśliwy. Gdybym potrafił zrozumieć siebie.
- Nie śpiesz się.
- Z czym mam się nie śpieszyć?
- Z niczym. Zastanów się. Nad wszystkim. A potem mi wytłumaczysz.
W tym momencie na ekranie Franka pojawił się komunikat o zakończonej rozmowie.
- Believe, believe. Lie. - mruknął do siebie cichutko i zabrał się za robienie zadania z biologii.

~ ~
Paczcie, paczcie jak was kochamy. AHA I NIE WIEM CZY JA POSIADAŁAM POPRAWIONĄ WERSJĘ ALE MUSIAŁAM, MUSIAŁAM DODAĆ BO ANKU POWIEDZIAŁ, ŻE UMIERACIE (~Zombies)
~nie, nie posiadasz; (~War)
~Przepraszam ;___________________;  (~Zombies)
~nie ma za co (~War)

poniedziałek, 10 grudnia 2012

{002} Preparation to Fall


the stars, the moon, they have all been blown out 
Florence + The Machine ~ Cosmic Love



Zaczął kreślić na papierze zupełnie przypadkowe kształty, dając upust targającym nim emocjom. A tych uzbierało się w nim całkiem sporo. Zresztą, jak zawsze. Codziennie po powrocie z uczelni brał kartkę, ołówek i poprzez smarowanie po białych kartkach wyrzucał z siebie wszystko, co w danym momencie denerwowało go, irytowało, smuciło czy przerażało. Nawet gdy to radość rozpierała go od środka – rysował. Mógł to robić nawet i cały dzień. To była jego odskocznia, ucieczka od życia, problemów, samego siebie. A jednocześnie wyzbywał się wszystkich uczuć, których nie chciał. Doprawdy, idealny sposób. Dlatego właśnie wykorzystywał go tak często.
Ostatnio cierpiał na wyjątkowy nadmiar rozpierających go emocji. I nawet kartka z ołówkiem nie pomagały w wyrzuceniu ich. A on musiał, musiał się ich pozbyć.
Właśnie dlatego sięgnął po żyletki po raz kolejny.
Zdawał sobie sprawę z tego, że zadawanie sobie bólu – jakkolwiek ten by na niego nie działał – jest czymś, czego nie powinien sobie robić. Czymś, co zostawia paskudne blizny, nie tylko na jego, chcąc nie chcąc i tak będącym w opłakanym stanie ciele, ale także na jego wnętrzu. Wiedział, że to jest złe, przecież nie był dzieckiem. Lubił uczucie ostrego metalu przecinającego jego skórę, widok krwi ściekającej po jego ciele. Było to jego narkotykiem. Heroiną, niezwykle pożądaną i ponętnie niebezpieczną.
Ale co z tego, skoro robił to dalej?
Że ten dziwny dzieciak musiał zadzwonić takim momencie.. Niby nigdy nie ukrywał się ze swoim problemem, czasem nawet – jakby na złość społeczeństwu – celowo eksponował swoje ślady i rany, jednak nikt wcześniej nie widział go... w takiej sytuacji. Nie, żeby uważał to za kompromitację czy coś złego. Po prostu... jeszcze nikomu nie pozwolił być obserwatorem swojego rytuału, jaki odsłaniał jego słabości. To automatycznie musiało postawić szatyna na ważnym miejscu. Zastanawiał się dlaczego w ogóle odebrał to połączenie. Niby nie robiło mu to żadnej różnicy ale… To i tak była tylko zwykła pomyłka. Każdemu się zdarza zadzwonić nie do tej osoby co trzeba, ale na ogół w takich momentach należy się rozłączyć i dać spokój, a nie zaprzątać sobie tym głowy. Jak to w ogóle możliwe, że jeszcze o tym nie zapomniał? On, wieczny egoista myślący jedynie o czubku własnego nosa...
A jednak jakimś dziwnym trafem tak się stało – pamiętał. Ba, co chwilę się zastanawiał, czy to na pewno był po prostu przypadek czy może coś… otrząsnął się z zamyślenia. Żeby aż tak się zainteresować po zaledwie dwóch rozmowach? A raczej jednej, bo przypadkowe połączenie z przedwczorajszego dnia raczej nie podpadało pod kategorię rozmowy... Westchnął, przejeżdżając rękami po twarzy. Coś ci nie tak w główkę, Gerard.
Skończyło się na tym, że pomimo godziny, którą wskazywał zegarek w jego komórce, to jest godziny trzeciej nad ranem, on siedział przed tym głupim laptopem i tępo patrzył w martwe okno komunikatora, przeglądając listę ostatnich rozmowy. Wbrew pozorom nie było ich zbyt dużo, o ile nie powiedzieć, że ich liczba była opłakana. W jego przypadku to akurat nic dziwnego, ale... No właśnie. Niemal nikt się nim nie interesował, a tu się zerwał taki chłopaczek, do którego to zwyczajnie, przypadkowo zadzwonił, i chce z nim rozmawiać. W sumie to dlaczego nie? Ale z drugiej strony jak mieli rozmawiać, skoro tamten stwierdził, że nie potrafi i po prostu opuścił połączenie?
Przejrzał jeszcze raz spis odebranych połączeń, natrafiając na nick, który zapewne należał do tej dziwnej, niezdecydowanej istoty. Frnk. Parsknął cicho. Co to w ogóle jest? Nie dość, że cały był dziwny, to nawet nick ma jakiś... nie ten. Wszystko miał na dobrą sprawę nie ten. Ale z drugiej strony miał w sobie również coś intrygującego. Na tyle intrygującego, by przyciągnąć do siebie uwagę Gerarda. Jednak, umówmy się, że był po prostu nie ten.
Gerard chyba opanował siłę perswazji, bo po kilkunastu minutach patrzenia się w monitor wyskoczyło okienko głoszące "użytkownik Frnk próbuje nawiązać z Tobą połączenie". Zaskoczyło go to i wyrwało z letargu. Najechał na zieloną słuchawkę, patrząc wyczekująco w ekran. Gdy tylko odebrał, usłyszał pośpieszny i nerwowy głos.
- Przepraszam cię - Gerard uniósł brwi do góry na dźwięk tych słów. Przyjrzał się chłopakowi. Wyglądał na zmieszanego i zmęczonego otaczającym go światem.
- To takie nowe "dobry wieczór"? - spytał z wyczuwalnym nawet przez monitor sarkazmem, patrząc niewzruszony w obraz chłopaka. Nie żeby nie chciał z nim rozmawiać, ba, nawet tego chciał, jednak trzecia w nocy nie była normalną porą na rozmowy. Ale jak wcześniej ustaliliśmy, Frnk przecież był nie ten – Za co mnie przepraszasz?
- Że ci znów zabieram czas - powiedział chłopak i wbił się w oparcie krzesła. Przeczesał ręką krótkie włosy i potrząsnął głową.
- Skąd ta pewność, że mi go zabierasz, co? - odpowiedział i wsparł głowę rękoma.
- Bo jednak poświęcasz mi tą uwagę - mówił pewnie, trochę za pewnie. Gerard odniósł wrażenie, że jego rozmówca był względnej trzeźwości. Chłopak kontynuował, wodząc wzrokiem po pokoju - Nie olewasz mnie. Co jest równoznaczne z tym, że poświęcasz mi czas.
- "Nie czyń drugiemu co Tobie niemiłe". Nie słyszałeś nigdy o tym? Dlatego cię nie olewam… Chociaż na dobrą sprawę, mógłbym teraz smacznie spać, Frnk.
- Frank, po prostu Frank - chłopak zmieszał się. Znów przeczesał palcami włosy. Bił się z myślami, by znów się nie rozłączyć - Jak ci minął dzień? - spytał bezsensownie. Było mu gorąco, alkohol buzował we krwi. Na dodatek chyba się przeziębił, gdy wybiegł ze szkoły z mokrą od wody toaletowej głową, gdyż jego 'koledzy' uznali za bardzo zabawną rzecz topienie kogoś w kiblu... Zakaszlał kilka razy, przenosząc wzrok na monitor.
- No więc, Franku... – zamyślił się nad odpowiedzią. Wahał się, jednak istota po drugiej stronie szklanej tafli powodowała, że prawie wszystkie jego hamulce zaczynały puszczać - Dzień był przeciętny. Najpierw wypiłem kawę, bez cukru niestety, gdyż w akademickiej kuchni takich rzeczy nie mają. A szkoda. Później poszedłem na zajęcia. Znów musiałem oglądać mordy wytapetowanych laleczek i hetero-pedałów albo ich kolegów, bezmózgich mięśniaków, którzy z chęcią obiliby moją własną twarz. Później wróciłem do akademika i zacząłem rysować - nie wiedział, po co mówił mu to wszystko. Po co pozwolił sobie na powiedzenie komukolwiek czegoś więcej o sobie. Był dziwny, ale tym razem jego dziwność przekraczała dopuszczalne granice. Otwierał się przed kimś. Przed kimś obcym. To był bardzo zły znak. Wiedział o tym, ale chyba nie robiło mu to różnicy – A teraz pieprznąłem tym wpizdu i chętnie bym coś zjadł, ale chyba... - pochylił się do szafki w biurku, grzebiąc w niej chwilę – Tak jak myślałem, nic nie mam. A jak u Ciebie?
- Dzień jak co dzień. Spóźniłem się na lekcje, a na następnej przerwie obito mi ryj, co masz okazję zobaczyć – przysunął twarz do kamerki, by Gerard mógł lepiej obejrzeć fioletowego sińca - Potem w miarę bezpiecznie przeżyłem dwie kolejne lekcje. Błogi spokój niestety szybko mnie opuścił, gdyż postanowiono dla rozrywki potopić mnie w toalecie. Uciekłem ze szkoły i wróciłem do domu. Sąsiadka dała mi obiad. Więc ogólnie, dzień uznaję za udany - powiedział i rozejrzał się po pokoju. Szukał wzrokiem jakiejś butelki piwa, niestety nie znalazł żadnej, której by jeszcze nie opróżnił. - I skończył mi się alkohol - powiedział i westchnął głośno.
- Oddałeś im chociaż?
- Póki co, z niewiadomych przyczyn zależy mi na życiu... - mruknął cicho.
Gerard pokiwał głową ze zrozumieniem. To było tylko kilka zdań, a zdołał dowiedzieć się tyle o drugim człowieku. Powinien być zadowolony, mało kto darzył go zainteresowaniem i opowiadał o sobie... Ale po prostu nie miał takiej osoby, która chciałaby mu o sobie opowiedzieć. Nie miał kolegów, koleżanek raczej też, przyjaciele odwrócili się od niego lata temu, rodzina podobnie, matka jako wyjątek wysyłała mu pieniądze na czesne i jedzenie, chyba tylko po to, żeby mieć spokój w domu. Niby mu to nie przeszkadzało, ale taka zmiana zupełnie mu się spodobała, co nie powinno mieć miejsca. To nie jemu było pisane. Czuł się jakby zabierał komuś rolę w teatrze. I na dodatek, miał ochotę ją grać.
- Czemu nie śpisz? - spytał beLIEve ni z tego, ni z owego, przerywając panującą między nimi ciszę, zamazując długopisem kratki na kartce z zeszytu.
- Nie wiem właściwie. Nie chcę spać. Nie chcę czuć się bezpiecznie.
- Gadasz bez sensu, Frank. Każdy chce czuć się bezpiecznie. Ludzie to śmieszne istotki, którym zależy na tym aby były szczęśliwe i bezpieczne. Dążą do tego, przez całe swoje istnienia. Każdy podświadomie tego pragnie.
- Sen i tak jest tylko pozorem bezpieczeństwa. Nienawidzę pozorów - szepnął i wtulił się bardziej we własne nogi.
- Chyba masz rację - powiedział szczerze.
Nie wnikał w życie tego chłopaka. Postanowił nie wgłębiać się w sferę prywatną owej istoty, nie pytał go dlaczego ma takie nastawienie do świata… Za krótko go znał i czuł, że nie ma jeszcze prawa wypowiadać takich słów w jego stronę. Może powinien, a może tylko mu się wydawało? Wiedział, że Frank go okłamuje, ale zdawał sobie sprawę, że najprawdopodobniej ma ku temu powody. Nie chciał, żeby tamten miał mu za złe wtykanie nosa w nie swoje sprawy. Wolał nie ryzykować tej wątłej znajomości. Ale z drugiej strony może powinien zareagować? Odrzucił tę myśl. Jeszcze nie czas.
- Jak masz na imię? - szepnął młodszy chłopak, próbując opanować drgawki. Oparł brodę na kolanach i wlepił swoje duże oczy w ekran.
- Gerard. Brzydko, prawda? - uśmiechnął się lekko, widząc jego stan i owinął się kocem, który zsunął mu się z ramion.
- Nie, to imię jest ładne... Może to dziwne, ale to imię mruczy. Masz mruczące imię - odpowiedział Frank i przekręcił swoją głowę w stronę drzwi od pokoju.
- Mruczy? –spytał lekko zdziwiony.
- Gerrarrrd. Słyszysz? Mruczy - powiedział - Lubisz koty?
- Lubię. Jednak, nie mam tu warunków, żeby je trzymać. A szkoda - westchnął z rezygnacją i przebiegł wzrokiem po swoim pokoju.
- Wiesz... Trudno mi jest podtrzymywać rozmowę... – urwał, zastanawiając się nad doborem słów -ale proszę cię nie rozłączaj się. Nie chcę być teraz sam.
- W porządku. Poopowiadać Ci coś o mnie?
Frank pokiwał głową.
- No dobrze. No więc, jestem Gerard. Studiuję plastykę i mam dwadzieścia dwa lata. Hm... - podniósł kartkę ze szkicem i skierował ją do kamerki – Tutaj masz jakieś bazgroły... Zrobiłem to zbyt miękkim ołówkiem. Nie ważne. No, to co słyszysz w tle to chrapanie mojego sąsiada, trochę natrętne, ale da się przywyknąć - westchnął – Nie, chyba nie umiem rozbawiać ludzi.
- Fakt, nie umiesz. Ale nie szkodzi. Po prostu do mnie mów, dobrze? – chłopak przymknął oczy, starając się zapamiętać głos rozmówcy. Lubił jego głos. Brzmiał łagodnie.
- Dobrze. Będę mówił.
Jak obiecał, tak zrobił. Opowiadał mu o sobie, o studiach, o rodzinie, w między czasie obserwując go i szkicując za razem. Gdyby Frank znał go lepiej, wiedziałby, że to do niego zupełnie nie podobne – mówił o sobie. Komuś, kogo znał zaledwie z dwóch pseudo-rozmów. Komuś na dobrą sprawę obcemu, z kim nie powinien dzielić się takimi informacjami. On o Franku nie wiedział na dobrą sprawę nic, ten wiedział natomiast gdzie on mieszka, gdzie i co studiuje, co lubi i czym się zajmuje. Ale Gerard wtedy chyba o tym nie myślał.
Zerknął na chłopaka, żeby zobaczyć, jak wyglądają jego brwi, które chciał ująć na rysunku. Tak, rysował jego. Nie chciał szukać punktu godnego uwiecznienia po czwartej nad ranem, więc wybrał ten, który był najbliżej. No, teoretycznie.
Frank ziewnął.
- No, i ogólnie jestem nudną postacią - skończył powoli, odkładając gotowy szkic na zaciemnione biurko, po czym zerknął na chłopaka wyświetlonego na ekranie – Lepiej ci tak troszeczkę?
- Nie. Ani trochę.
- Naszkicowałem cię - palnął nagle, przygryzając wargę.
- Nie lubię siebie. Moje ciało.. Moje ciało to więzienie, wiesz? - wyrzucił z siebie słowa, jakby były z ołowiu. Wiedział w jaką stronę kierują się jego myśli. Jedna z jego stron jednak nie chciała tego. To było niebezpieczne.
- Chętnie bym się z tobą zamienił. Może w moim byłoby ci wygodniej.
- Dziękuję za propozycję, ale nie dałbym ci mojego ciała. Ono nie pasuje do ciebie. A po za tym, wolę sam cierpieć, niż żeby miałby ktoś inny – czuł jak paznokcie słów wbijają się w jego zaschłe rany…
- Nie, ten układ nie byłby taki prosty. Ty cierpiałbyś za mnie, a ja za ciebie.
- Czy miałbyś dość silną psychikę, by chronić tego, kto cię zabija? - coraz głębiej i głębiej, czuł swoje krwawiące serce i głos, który brutalnie wyrzucał z organizmu bagaż emocji - Czy miałbyś dość sił, by powstrzymać się przed zadaniem ciosu? Czy miałbyś cierpliwość dbać o dom, którego nienawidzisz?
- Nie wiem. A ty? Potrafiłbyś dwadzieścia lat żyć w rodzinie, która miała cię za kulę u nogi? Wracałbyś codziennie do domu ze świadomością, że rzeczą która cię przywita będzie opierdol i lista rzeczy, które masz zrobić, niezależnie od tego, czy masz się uczyć, czy jesteś zmęczony, czy jesteś głodny, czy CHCESZ robić cokolwiek? Nie zabiłbyś się, gdybyś miał świadomość, że możesz? Miałeś kiedyś kogoś, kto cię kochał? Mam nadzieję, że tak, że dałbyś radę, że miałeś kogoś takiego. Ja nie.
Poczuł się niezręcznie. Ton, z jakim wyrzucił z siebie to wszystko nie był na miejscu. Na ogół starał się mówić spokojnie, uważając, że kultura wypowiedzi wyrazi szacunek do rozmówcy. W dodatku wspomniał o rodzinie. O domu. O miejscu do którego nie chciał pod żadnym pozorem wracać. Odłożył ołówek, który ściskał kurczowo w prawej dłoni i rozluźnił dłoń. Była ścierpnięta. Nic dziwnego.
- Przepraszam - powiedział, patrząc na Franka i przyciągnął do siebie kolana, obejmując je ramionami – To... - urwał. Nie dał rady.
- Nie masz za co przepraszać - odpowiedział Frank, próbując pozbierać swoje rozbite uczucia. Trząsł się. Znów zbyt wiele emocji targało jego ciałem. Tym razem nie zaśnie tak łatwo.
- Mam – niemal wszedł mu w słowo – Zamiast starać się, żeby było ci lepiej, ja ci tylko dowalam.
- Nie rozumiem cię. Naprawdę, twoje słowa nie są w stanie mi dowalić, nie mają jak nawet.
- Ta - prychnął - Nikt mnie kurwa na dobrą sprawę nie rozumie - mruknął cicho, chowając twarz w kolanach.
- Ludzie są istotami rozumnymi, lecz całkowicie niezrozumiałymi... I weź nie chowaj głowy, nie ciebie jedynego nikt nie rozumie, co?
Podniósł się, patrząc pusto w ekran. Wyglądał zupełnie niewinnie z mokrymi lekko policzkami i rozmazaną kredką do powiek.
- Nie pomogłeś mi tym, stary - burknął i znów schował głowę.
- Nigdy nikt mi nie pomagał, więc trudno mi pomóc tobie... Próbowałeś trzymać przez jakiś czas twarz w wodzie? Mi zawsze pomaga i... Jest lepiej - mówił, a jego słowa były mechaniczne, pozbawione emocji.
- Nie. Boję się takich sytuacji gdy... Gdy kończy ci się powietrze. Rozumiesz, prawda?
- Jeśli pomogę ci mówiąc, że rozumiem, to tak brzmi moja odpowiedź.
- Nie wiem, czy pomożesz. Ale dobrze, że rozumiesz. Chociaż to chyba pojęcie względne...
- Którą mamy godzinę?
- Piąta. A co?
- Niedługo wzejdzie słońce. Może ono cię pocieszy – szepnął młody słabo unosząc kąciki ust ku górze. Czuł łzy, które czując zwolnione bariery cicho spływały z jego oczu.
- Nie cieszę się z takich rzeczy.
- A ja owszem. Lubię być choć trochę szczęśliwy – starł słone krople rękawem.
- To dobrze - Gerard wrzucił swoje przybory do niedużego piórnika i przysunął się do biurka – Idź spać. Ja też muszę.
- Nn... - urwał i gula utkwiła mu w gardle.
- Frank? Wszystko dobrze?
- Tak, tak, idź już. Dobranoc - powiedział i rozłączył się.
Gerard zamrugał wciąż wilgotnymi oczami. Nie za bardzo wiedział, co tak naprawdę działo się przez ostatnie dwie, jak nie trzy godziny. Cała ta rozmowa miała w sobie więcej niż każda inna, jaką kiedykolwiek był w stanie przeprowadzić. Frank był... Dziwny. Po prostu dziwny. I było to najlepsze z możliwych, określających go słów.
Zapisał kontakt na liście, chcąc na przyszłość wiedzieć, kto do niego dzwoni. Mechanicznie zerknął na opis. Nie zdziwił się, widząc te cztery słowa: "Set my spirit free". 

~ ~

Tak, trochę o Gerardzie i jakaś taka dziwna rozmowa. 
Dziękujemy niezmiernie za wszystkie komentarze pod poprzednim odcinkiem. Nie macie nawet pojęcia, jak bardzo jesteśmy wdzięczne za te wszystkie pochlebne opinie <3

[piosenka o Franku od Zombies trolololo]