and
when we come back, we’ll be dressed in black
Florence
+ The Machine ~ Spectrum
Wnętrze
klubu było po brzegi wypełnione ludźmi. Przeciskali się między
sobą, tłoczyli przy barze, zamawiając rozmaite trunki. Głośna,
popowa muzyka wypełniała całe pomieszczenie, rozbrzmiewając w
każdym jego zakątku od wejścia po najdalsze jego części. Ochrona
pilnowała porządku, nie wpuszczając do środka byle kogo – lokal
był raczej miejscem dla elitarnych studentów, którzy bawili się
na całego w pełnym tego słowa znaczeniu.
Oprócz
wszystkich przywilejów jakimi były bezpieczeństwo, towarzystwo i
dobry alkohol, klub miał jeszcze coś, co wyróżniało go spośród
innych – był to klub ze striptizem.
Gerard
Way nie za bardzo miał pojęcie, co robił w takim miejscu.
Wyginające się na rurach, skąpo odziane kobiety nie były tym, co
chciałby oglądać i coraz ciężej mu z tym było. Jednak, jego
znajomi nie mogli o niczym wiedzieć, więc dał się wyciągnąć.
Wyjątkiem była rzecz jasna Cher, jednak ona zdawała się tym razem
nie interesować jego zdaniem i wręcz skakała z radości, gdy Gerry
zgodził się wyjść z JEJ przyjaciółmi. Tak, to należało
podkreślić, gdyż on zwyczajnie nie miał przyjaciół. Wyjątkiem
była Cherlyn i... Nie wiedział, czy może wymienić tutaj nawet
Franka.
Nie
był jakoś specjalnie towarzyski, ale w sumie lubił ich
towarzystwo. Cherlyn była wspaniałą, opiekuńczą istotą,
niezmiernie przejmującą się jego stanem; fizycznym jak i
psychicznym. Niezwykle uparta, zazwyczaj stawiająca na swoim była
dla niego idealną osobą do towarzystwa, potrafiła wyperswadować
mu największe głupstwo. No, jeśli tylko o nim wiedziała, gdyż
bywało, że celowo nie mówił jej o pewnych rzeczach.
- No siema! - Quentin objął mocno Gerarda i Cherlyn, przy okazji wychlapując nieco piwa ze swojej szklanki. Uśmiechał się do nich szeroko, machając swoją czarną czupryną, urozmaiconą zielonkawą grzywką spadającą mu na czoło. Jednym słowem – na kilometr było widać, że promienieje optymizmem i radością.
- Cześć, Queen. - Gerard odwzajemnił uśmiech, po czym napił się ze swojej szklanki. Było w niej Whisky z Coca Colą, jedyny napój, jaki tutaj zamawiał. Kolejnym członkiem ich skromnej "ekipy" był Quentin. Chłopak zupełnie oderwany od rzeczywistości, wiecznie chodził z głową w chmurach, niczym dziecko nieznające niebezpieczeństw świata. Zawsze rozładowywał nawet najcięższą atmosferę jakimś głupawym żartem czy też dobrą ripostą. Potrafił podnieść na duchu każdego, zarażał optymizmem wszystko, co znajdowało się w jego otoczeniu, momentami naprawdę bawił samego Gerarda.
- Eh, Gerard, ile razy ci mam powtarzać! “Quen”, nie “Queen”! Przez krótkie “e”! Jak... jak Quentin! - powiedział i demonstracyjnie machnął ręką, rozlewając jeszcze więcej piwa na i tak już lepką podłogę.
- Okej, Queenie, będę pamiętał – prychnął, a Cherlyn zachichotała.
- Gerry, z ciebie to naprawdę już nic nie będzie! – zaśmiał się i zaczął prowadzić ich do zarezerwowanego stolika.
- No siema! - Quentin objął mocno Gerarda i Cherlyn, przy okazji wychlapując nieco piwa ze swojej szklanki. Uśmiechał się do nich szeroko, machając swoją czarną czupryną, urozmaiconą zielonkawą grzywką spadającą mu na czoło. Jednym słowem – na kilometr było widać, że promienieje optymizmem i radością.
- Cześć, Queen. - Gerard odwzajemnił uśmiech, po czym napił się ze swojej szklanki. Było w niej Whisky z Coca Colą, jedyny napój, jaki tutaj zamawiał. Kolejnym członkiem ich skromnej "ekipy" był Quentin. Chłopak zupełnie oderwany od rzeczywistości, wiecznie chodził z głową w chmurach, niczym dziecko nieznające niebezpieczeństw świata. Zawsze rozładowywał nawet najcięższą atmosferę jakimś głupawym żartem czy też dobrą ripostą. Potrafił podnieść na duchu każdego, zarażał optymizmem wszystko, co znajdowało się w jego otoczeniu, momentami naprawdę bawił samego Gerarda.
- Eh, Gerard, ile razy ci mam powtarzać! “Quen”, nie “Queen”! Przez krótkie “e”! Jak... jak Quentin! - powiedział i demonstracyjnie machnął ręką, rozlewając jeszcze więcej piwa na i tak już lepką podłogę.
- Okej, Queenie, będę pamiętał – prychnął, a Cherlyn zachichotała.
- Gerry, z ciebie to naprawdę już nic nie będzie! – zaśmiał się i zaczął prowadzić ich do zarezerwowanego stolika.
-
Słabo mi się robi od waszej głupoty - uznała dziewczyna, zajmując
miejsce, a Victor usiadł obok niej.
-
Ależ z Gerarda będą ludzie, Quen! Może nie jest do końca zdrowy,
ale... - w tym momencie Way zgromił go wzrokiem, siadając naprzeciw
z posiadaczem zielonej grzywki.
Victor był spokojnym chłopakiem z wielkimi ambicjami co do swojej przyszłości i tego, co robił i szczerze, imponowało to Way'owi. Chłopak był zarówno wiernym i oddanym kumplem, jak i przykładnym studentem i bez problemu rozdzielał sobie czas pomiędzy towarzystwo a naukę. Dość poważny, twardo stąpający po ziemi, wiele razy wyciągający pozostałych z tarapatów, jednocześnie umiejąc obrócić sprawę w żart.
Victor był spokojnym chłopakiem z wielkimi ambicjami co do swojej przyszłości i tego, co robił i szczerze, imponowało to Way'owi. Chłopak był zarówno wiernym i oddanym kumplem, jak i przykładnym studentem i bez problemu rozdzielał sobie czas pomiędzy towarzystwo a naukę. Dość poważny, twardo stąpający po ziemi, wiele razy wyciągający pozostałych z tarapatów, jednocześnie umiejąc obrócić sprawę w żart.
-
Nie obrażaj mojego ukochanego Gerarda! – powiedział Quen i
zarzucił zdezorientowanemu ‘ukochanemu’ ręce na szyje, lecz po
chwili puścił go, gdyż mina Gerarda skierowana do ich trzeciego
kolegi nie wyrażała nic dobrego.
-
"Ukochanego"? - Gee uniósł brwi - Ja czegoś nie wiem,
Queenie?
-
Oczywiście Gerardzie, nie wiesz jeszcze bardzo wielu rzeczy. Między
innymi właśnie dlatego jesteśmy na studiach, co nie? –
powiedział i usiadł wygodniej na klubowej kanapie, dopijając
resztkę piwa z kufla.
-
Tego po nim się nie spodziewałam... – szepnęła Cherlyn,
pochylając się do Gee, z nieukrywaną nutą rozbawienia w głosie.
-
Gerd, właściwie to co tam u ciebie, nie było cię przez dwa dni na
wykładach, nawet Victor to zauważył! Rozumiesz, on? Zawsze z nosem
w książce, a pytał o ciebie!
-
Malowałem, uwaga, akt! - odparł chłopak dumnie. - Zazdrościsz,
co?
-
Żartujesz. – uważnie zmierzył towarzysza wzrokiem, odgarniając
zieloną grzywkę za ucho.
-
Nie, skarbie. - rozsiadł się na kanapie. - Jestem zupełnie
poważny.
-
Ładna chociaż? - Vic spojrzał z zainteresowaniem.
-
Nie wasz interes - odparła Cher, zanim Gerd zdążył powiedzieć
cokolwiek.
-
Jak już zaczął się chwalić, to niech gada! W ogóle, Gerard coś
mówi! Łał! Gerdu, to ty masz głooos? Zapiszę to wiekopomne
wydarzenie w pamiętniku!
-
No kurwa mać... - Gerard popatrzył na niego z byka. - Weź ty się
lecz na nogi, bo na głowę to już za późno, Quen. Kobieta jak
kobieta. Dojrzała. Ładna. Mówię, niech cię zazdrość żre.
-
No żebyś wiedział, że mnie żre! Żre jak dzika świnia! –
odparł i wybuchnął śmiechem, który udzielił się reszcie. Nawet
Gerard nie mógł powstrzymać chichotu.
-
Tak, świetne porównanie... - Victor uśmiechnął się. - Pociągała
cię, Gerdu, my wiemy.
-
Nie powiedziałbym... Ale podrywała, owszem. - udawał, że nie
widzi zdziwienia pozostałych. - No co się tak gapicie, to tylko akt
a nie przełomowe wydarzenie!
- No wiesz... - Vic popatrzył z powagą, poprawiając okulary. - Jak na ciebie...
- A, no tak. Przecież zapomniałem, skoro nie umiem mówić, to i do malowania aktów się nie nadaję. - Łypnął krzywo na Quentina.
- Ja nie mówię, że nie umiesz, ja mówię, że nie mówisz zbyt często, Gerry. A głos masz przecież świetny. Ej, przyniesie mi ktoś drugie piwo? Z tamtego prawie nic nie udało mi się wypić... Takie ździerstwo. – spojrzał z westchnieniem na pusty kufel.
- Tylko winny się tłumaczy – rzucił Way. - I sam sobie przynieś.
Quentin zerknął błagalnie na Victora, lecz tamten pokręcił głową.
- Nie chce mi się, stary.
Gerard uśmiechnął się.
- No, słyszałaś, Cher? Queenie chce, żebyś przyniosła mu piwo.
Po czym cała trójka wybuchła śmiechem, ignorując mordercze spojrzenie dziewczyny.
- No wiesz... - Vic popatrzył z powagą, poprawiając okulary. - Jak na ciebie...
- A, no tak. Przecież zapomniałem, skoro nie umiem mówić, to i do malowania aktów się nie nadaję. - Łypnął krzywo na Quentina.
- Ja nie mówię, że nie umiesz, ja mówię, że nie mówisz zbyt często, Gerry. A głos masz przecież świetny. Ej, przyniesie mi ktoś drugie piwo? Z tamtego prawie nic nie udało mi się wypić... Takie ździerstwo. – spojrzał z westchnieniem na pusty kufel.
- Tylko winny się tłumaczy – rzucił Way. - I sam sobie przynieś.
Quentin zerknął błagalnie na Victora, lecz tamten pokręcił głową.
- Nie chce mi się, stary.
Gerard uśmiechnął się.
- No, słyszałaś, Cher? Queenie chce, żebyś przyniosła mu piwo.
Po czym cała trójka wybuchła śmiechem, ignorując mordercze spojrzenie dziewczyny.
~ ~
-
...No, i tak to mniej więcej wyglądało – skończył Gerard,
całkiem spokojnie, podpierając brodę na rękach wspartych łokciami
o stół. Nie wyglądał na wyspanego, wręcz przeciwnie. Widać było
po nim, że dopiero co wrócił z imprezy. - W zasadzie zabawa była
przednia. Ej, ale nie patrz z takim zmartwieniem, to tylko siniak i
zadrapanie. Trudno, żeby nic mi nie było, skoro jakiś typ walnął
moją twarzą o ścianę. - chłopak zaśmiał się, nieco gorzko,
ponownie dotykając rozcięcia powyżej kości nosowej, na szczęście
nie złamanej. Jego prawy policzek promieniował bólem, ale szczerze
nie było z nim tak źle, na jaki wyglądał.
Właśnie
w takim stanie Gerard Way zazwyczaj wracał z imprez.
Od ich ostatniej, długiej rozmowy pełnej łez i pocieszania minął nieco ponad tydzień, o ile nie mniej. Wrzesień już jakiś czas temu odszedł w zapomnienie, robiąc miejsce słonecznym, acz krótkim październikowym dniom. Słońce coraz szybciej chowało się za horyzont, a dni stawały się chłodne bardziej, z każdym zachodem. Przez minione siedem dni rozmawiali ze sobą codziennie. Gerard w delikatny sposób dowiedział się o Franku wielu kluczowych jak i nieszczególnie ważnych faktów, jednak wyraźnie nie były aż tak ważne, skoro większość już uleciała mu z głowy. Miał dziwne wrażenie, że to przez alkohol z dzisiejszej imprezy.
Przeniósł wzrok na Franka, który mimo dobrego nastroju wyglądał na zmartwionego, prawdopodobnie jego stanem fizycznym. Cieszyło go to po części, jednak z drugiej strony nie chciał, żeby Frank martwił się jego byle siniakami czy raną, które w dodatku nabył ze swojej własnej głupoty.
Chociaż... Przecież Frank miał prawo się tym przejąć, zazwyczaj tak reaguje się, gdy komuś kogo lubisz stanie się krzywda. Ta myśl poraziła Way'a na kilka chwil. Wychodziło na to, że ten chłopaczek naprawdę go lubił. Było to dość miłe, acz również oszałamiające odkrycie.
Od ich ostatniej, długiej rozmowy pełnej łez i pocieszania minął nieco ponad tydzień, o ile nie mniej. Wrzesień już jakiś czas temu odszedł w zapomnienie, robiąc miejsce słonecznym, acz krótkim październikowym dniom. Słońce coraz szybciej chowało się za horyzont, a dni stawały się chłodne bardziej, z każdym zachodem. Przez minione siedem dni rozmawiali ze sobą codziennie. Gerard w delikatny sposób dowiedział się o Franku wielu kluczowych jak i nieszczególnie ważnych faktów, jednak wyraźnie nie były aż tak ważne, skoro większość już uleciała mu z głowy. Miał dziwne wrażenie, że to przez alkohol z dzisiejszej imprezy.
Przeniósł wzrok na Franka, który mimo dobrego nastroju wyglądał na zmartwionego, prawdopodobnie jego stanem fizycznym. Cieszyło go to po części, jednak z drugiej strony nie chciał, żeby Frank martwił się jego byle siniakami czy raną, które w dodatku nabył ze swojej własnej głupoty.
Chociaż... Przecież Frank miał prawo się tym przejąć, zazwyczaj tak reaguje się, gdy komuś kogo lubisz stanie się krzywda. Ta myśl poraziła Way'a na kilka chwil. Wychodziło na to, że ten chłopaczek naprawdę go lubił. Było to dość miłe, acz również oszałamiające odkrycie.
Frank
odziany w bluzę z nieco za długimi rękawami ujął w dłonie kubek
z herbatą i przystawił go do suchych ust, wypijając kilka łyków.
- Trzeba było ich zaczepiać? - spytał cicho. - Przecież to głupie.
- Wiesz... To w sumie było tak: Ten co rozwalił mi twarz siedział z jakimś chłopaczkiem przed klubem i palił sobie papieroska. Taki typowy szpaner. My wtedy wychodziliśmy, a ten jego kolega przepchał się i nas wyminął, siadając koło tamtego. I zaczyna mu tak z ekscytacją opowiadać "wiesz, stary, zaszedłem go od tyłu i zaliczyłem ten level normalnie!". A ja? Kurde, nie mogłem się powstrzymać i wypaliłem do kolesia coś w stylu, że to smutne w tym wielu zaliczać tylko levele w grze... No to się zaczęło. Quentin wybuchł śmiechem, tamci wstali, jakieś gadki, to im Queenie przyłożył, tyle... tyle że oni oddali. - zawył cichutko ze śmiechu. - Żebyś ty widział jaka Cher była wkurwiona, to byś się uśmiał. Taka dama, poważna, a tu jej kumple się leją z jakimiś mięśniakami... No i właśnie gdy chciała mnie odciągnąć, zaliczyłem kolizję ze ścianą. - spoważniał, wracając do macania nosa. - Boolii.
- Gerard... powinieneś starać się być mniej wrażliwy na ludzi, a bardziej na świat... Mogłoby ci to wyjść na zdrowie - szepnął niepewnie i odstawił naczynie. Tradycyjnie skrzyżował nogi na siedzisku i z cichym westchnięciem oparł się o oparcie.
- A w którym miejscu ja jestem wrażliwy na ludzi? - zerknął zdziwiony. - Ponadto, miałeś wyjaśnić mi, czym jest moja rzekoma głębia.
Frank zmarszczył czoło w geście niezadowolenia.
- To się czuje, Gerardzie. Przez twoje bycie przewijały się morza różnych idiotów, płytkich, takich, że jak wpłynąłeś w nich, natykałeś się na tylko mieliznę. W sumie... z ludźmi to jak z morzami. Niektórzy słodsi, inni słoni, jedni płytcy, drudzy głębocy. Ty też jesteś morzem. Morzem uczuć, emocji, strachu i bólu. Rozbijasz tych, którzy próbują wkraść się do twojego wnętrza, zbyt na ciebie wpłynąć. Tolerujesz tylko nielicznych, którym pozwalasz przepłynąć, lecz nikogo nie wpuszczasz zbyt daleko. Jesteś głębią, która może dać bezpieczeństwo, a jednocześnie ciemność i śmierć. To jest ta twoja głębia.
- I ty mówisz, że to proste? - parsknął, oszołomiony. - Gadasz jak jakiś filozof.
- Przepraszam, nie chciałem żeby tak wyszło. Wiesz... po prostu gdy większość życia spędzasz sam ze sobą, masz dużo czasu na myślenie.
- Ale to właśnie bardzo dobrze. Bardzo dobrze, Frank. Widzę, że wiele możesz mnie jeszcze nauczyć.
- Ja? - spytał lekko zdumiony. - Ja miałbym uczyć ciebie? Czego niby? Co ja potrafię, czego ty nie potrafisz? Może zdobywać nienawiść wszystkich dookoła nic nie robiąc?
- Frank... - westchnął przeciągle. - Nie zdobywasz niczyjej nienawiści. Oni... Oni po prostu nie są w stanie nas zrozumieć, wiesz?
- Ludzie boją się tego, czego nie umieją zrozumieć. - potarł dłońmi ramiona. Było mu zimno, z resztą nie miał w domu włączonego ogrzewania. Ojciec uznał za rzecz zbyteczną płacenie za komfort syna.
- Wiem. I nawet nie starają się czegokolwiek zrozumieć, wiesz? Co nie zmienia faktu, że jesteś naprawdę mądry.
- Moja matka mówiła mi, abym starał się być mądry. Chociaż to trochę głupie ale... nie mówmy o tym. Nie lubię...
Gerarda zaniepokoiło zachowanie Franka, jednak nie dał tego po sobie poznać. Mimo to, widok spiętego i speszonego chłopaka, wciąż zmartwionego i jakby smutnego tym razem zmatwił jego. Frank powiedział coś o swojej mamie. Way pomyślał, że to pewnie przez to nie skończył, bo mimo, że nie wiedział o sprawie za dużo, czuł, że coś w tym miejscu było nie tak.
- Spokojnie, Frankie. Rozumiem. Porozmawiamy o czymś innym, dobrze?
- Z chęcią... ale poczekaj chwilkę, muszę iść po jakiś koc, bo zamarznę tutaj. - wstał z krzesła i wyszedł za drzwi.
Wrócił owinięty w spory koc, którego część ciągnęła się po podłodze. Usiadł przed monitorem i wysilił się na niezbyt szczery uśmiech.
- Ok, dobra. To o czym rozmawiamy?
- Nie jestem w tym zbyt dobry ale... nie rozłączaj się. Trochę potrzebuję z tobą pobyć.
- Dobrze. Wiesz... Mógłbyś mi coś opowiedzieć, bo... Zazwyczaj to ja mówiłem o sobie... - Gerard zarumienił się.
- O mnie? - Frank zmarszczył brwi i westchnął. Milczał przez chwilę, zastanawiając się nad odpowiednimi słowami. - Może... jest coś co chciałbyś o mnie wiedzieć? Coś cię szczególnie interesuje? Nie uważam się za kogoś specjalnie barwnego.
Way uśmiechnął się lekko.
- Wszystko. Wszystko mnie interesuje. To, co możesz mi powiedzieć.
- Nie wiem... moje życie jest... nie jest... to nie jest rzecz, którą można komuś ot tak opowiedzieć, Gerry. To boli, naprawdę, cholernie boli, że gdy przychodzi mówić ci o codzienności, braknie ci słów. Najchętniej to zapomniałbym o wszystkim, zniknął, byleby nie było dnia. Ale jestem bo... obiecałem. A ja zawsze dotrzymuję obietnic.
- Czasem lepiej jest jednak odpuścić, niż tyle się męczyć... Co nie znaczy, że nie postępujesz słusznie. To znaczy, że jesteś lojalny, Frank. Lojalność to ważna cecha. - zerknął na zegarek, dochodziła szósta rano. - Jak ty chcesz dziś iść do szkoły, hm? Nie spałeś ani godziny...
- I tak tyle snu mi nic nie da. Dziś mam tylko pięć lekcji, spokojnie, dam radę. Wypiję kawę i będzie dobrze.
- Wiesz co? Jesteś naprawdę silny, Frankie. Przeciętny człowiek na twoim miejscu już dawno by wykitował. I widzę to, mimo że pewnie nawet w jednej setnej nie wiem, co sprawia, że tak się czujesz. I nie wymagam, żebyś mi mówił. Po prostu... - urwał, spuszczając wzrok.
- Dokończ to, co chciałeś powiedzieć.
Spojrzał na niego nieśmiało.
- Po prostu chcę dla ciebie jak najlepiej – odparł twardo i poważnie.
- Dziękuję ci. Dziękuję ci za wszystko. - odpowiedział Frank i rozłączył się, jak to miał w zwyczaju.
- Trzeba było ich zaczepiać? - spytał cicho. - Przecież to głupie.
- Wiesz... To w sumie było tak: Ten co rozwalił mi twarz siedział z jakimś chłopaczkiem przed klubem i palił sobie papieroska. Taki typowy szpaner. My wtedy wychodziliśmy, a ten jego kolega przepchał się i nas wyminął, siadając koło tamtego. I zaczyna mu tak z ekscytacją opowiadać "wiesz, stary, zaszedłem go od tyłu i zaliczyłem ten level normalnie!". A ja? Kurde, nie mogłem się powstrzymać i wypaliłem do kolesia coś w stylu, że to smutne w tym wielu zaliczać tylko levele w grze... No to się zaczęło. Quentin wybuchł śmiechem, tamci wstali, jakieś gadki, to im Queenie przyłożył, tyle... tyle że oni oddali. - zawył cichutko ze śmiechu. - Żebyś ty widział jaka Cher była wkurwiona, to byś się uśmiał. Taka dama, poważna, a tu jej kumple się leją z jakimiś mięśniakami... No i właśnie gdy chciała mnie odciągnąć, zaliczyłem kolizję ze ścianą. - spoważniał, wracając do macania nosa. - Boolii.
- Gerard... powinieneś starać się być mniej wrażliwy na ludzi, a bardziej na świat... Mogłoby ci to wyjść na zdrowie - szepnął niepewnie i odstawił naczynie. Tradycyjnie skrzyżował nogi na siedzisku i z cichym westchnięciem oparł się o oparcie.
- A w którym miejscu ja jestem wrażliwy na ludzi? - zerknął zdziwiony. - Ponadto, miałeś wyjaśnić mi, czym jest moja rzekoma głębia.
Frank zmarszczył czoło w geście niezadowolenia.
- To się czuje, Gerardzie. Przez twoje bycie przewijały się morza różnych idiotów, płytkich, takich, że jak wpłynąłeś w nich, natykałeś się na tylko mieliznę. W sumie... z ludźmi to jak z morzami. Niektórzy słodsi, inni słoni, jedni płytcy, drudzy głębocy. Ty też jesteś morzem. Morzem uczuć, emocji, strachu i bólu. Rozbijasz tych, którzy próbują wkraść się do twojego wnętrza, zbyt na ciebie wpłynąć. Tolerujesz tylko nielicznych, którym pozwalasz przepłynąć, lecz nikogo nie wpuszczasz zbyt daleko. Jesteś głębią, która może dać bezpieczeństwo, a jednocześnie ciemność i śmierć. To jest ta twoja głębia.
- I ty mówisz, że to proste? - parsknął, oszołomiony. - Gadasz jak jakiś filozof.
- Przepraszam, nie chciałem żeby tak wyszło. Wiesz... po prostu gdy większość życia spędzasz sam ze sobą, masz dużo czasu na myślenie.
- Ale to właśnie bardzo dobrze. Bardzo dobrze, Frank. Widzę, że wiele możesz mnie jeszcze nauczyć.
- Ja? - spytał lekko zdumiony. - Ja miałbym uczyć ciebie? Czego niby? Co ja potrafię, czego ty nie potrafisz? Może zdobywać nienawiść wszystkich dookoła nic nie robiąc?
- Frank... - westchnął przeciągle. - Nie zdobywasz niczyjej nienawiści. Oni... Oni po prostu nie są w stanie nas zrozumieć, wiesz?
- Ludzie boją się tego, czego nie umieją zrozumieć. - potarł dłońmi ramiona. Było mu zimno, z resztą nie miał w domu włączonego ogrzewania. Ojciec uznał za rzecz zbyteczną płacenie za komfort syna.
- Wiem. I nawet nie starają się czegokolwiek zrozumieć, wiesz? Co nie zmienia faktu, że jesteś naprawdę mądry.
- Moja matka mówiła mi, abym starał się być mądry. Chociaż to trochę głupie ale... nie mówmy o tym. Nie lubię...
Gerarda zaniepokoiło zachowanie Franka, jednak nie dał tego po sobie poznać. Mimo to, widok spiętego i speszonego chłopaka, wciąż zmartwionego i jakby smutnego tym razem zmatwił jego. Frank powiedział coś o swojej mamie. Way pomyślał, że to pewnie przez to nie skończył, bo mimo, że nie wiedział o sprawie za dużo, czuł, że coś w tym miejscu było nie tak.
- Spokojnie, Frankie. Rozumiem. Porozmawiamy o czymś innym, dobrze?
- Z chęcią... ale poczekaj chwilkę, muszę iść po jakiś koc, bo zamarznę tutaj. - wstał z krzesła i wyszedł za drzwi.
Wrócił owinięty w spory koc, którego część ciągnęła się po podłodze. Usiadł przed monitorem i wysilił się na niezbyt szczery uśmiech.
- Ok, dobra. To o czym rozmawiamy?
- Nie jestem w tym zbyt dobry ale... nie rozłączaj się. Trochę potrzebuję z tobą pobyć.
- Dobrze. Wiesz... Mógłbyś mi coś opowiedzieć, bo... Zazwyczaj to ja mówiłem o sobie... - Gerard zarumienił się.
- O mnie? - Frank zmarszczył brwi i westchnął. Milczał przez chwilę, zastanawiając się nad odpowiednimi słowami. - Może... jest coś co chciałbyś o mnie wiedzieć? Coś cię szczególnie interesuje? Nie uważam się za kogoś specjalnie barwnego.
Way uśmiechnął się lekko.
- Wszystko. Wszystko mnie interesuje. To, co możesz mi powiedzieć.
- Nie wiem... moje życie jest... nie jest... to nie jest rzecz, którą można komuś ot tak opowiedzieć, Gerry. To boli, naprawdę, cholernie boli, że gdy przychodzi mówić ci o codzienności, braknie ci słów. Najchętniej to zapomniałbym o wszystkim, zniknął, byleby nie było dnia. Ale jestem bo... obiecałem. A ja zawsze dotrzymuję obietnic.
- Czasem lepiej jest jednak odpuścić, niż tyle się męczyć... Co nie znaczy, że nie postępujesz słusznie. To znaczy, że jesteś lojalny, Frank. Lojalność to ważna cecha. - zerknął na zegarek, dochodziła szósta rano. - Jak ty chcesz dziś iść do szkoły, hm? Nie spałeś ani godziny...
- I tak tyle snu mi nic nie da. Dziś mam tylko pięć lekcji, spokojnie, dam radę. Wypiję kawę i będzie dobrze.
- Wiesz co? Jesteś naprawdę silny, Frankie. Przeciętny człowiek na twoim miejscu już dawno by wykitował. I widzę to, mimo że pewnie nawet w jednej setnej nie wiem, co sprawia, że tak się czujesz. I nie wymagam, żebyś mi mówił. Po prostu... - urwał, spuszczając wzrok.
- Dokończ to, co chciałeś powiedzieć.
Spojrzał na niego nieśmiało.
- Po prostu chcę dla ciebie jak najlepiej – odparł twardo i poważnie.
- Dziękuję ci. Dziękuję ci za wszystko. - odpowiedział Frank i rozłączył się, jak to miał w zwyczaju.
Nie
lubił pożegnań.
~ ~
No to macie dzieci napalone siódemkę i się cieszcie. Osobiście bardzo lubię ten rozdział, więc mam nadzieję, że przypadł Wam do gustu. ~War
Don't cry, już poprawione ;) + czy tylko mi Queen kojarzy się z Drag Queen? XD ~Zombies
nie, nie tylko |D ~War
Don't cry, już poprawione ;) + czy tylko mi Queen kojarzy się z Drag Queen? XD ~Zombies
nie, nie tylko |D ~War