środa, 6 marca 2013

{008} Preparation to Fall


it blows away with the changing wind
Florence + The Machine ~ Rabbit Heart (raise it up)

Stał przed lustrem i przyglądał się swojemu odbiciu. Włosy zdążyły mu delikatnie odrosnąć, co było marną, ale zawsze jakąś pociechą. Sprawa Raya co jakiś czas wracała do jego myśli, właściwie każdego dnia, gdy siadał samotnie przy stoliku na uczniowskiej stołówce. Szukał wtedy wzrokiem wysokiego chłopaka o bujnych, brązowych włosach, ale zazwyczaj jego poszukiwania kończyły się niczym – nigdzie nie mógł go znaleźć. Nawet parę razy wymknął się i umykając  spojrzeniom dyżurujących nauczycieli, obchodził całą szkołę wzdłuż i wszerz, zaglądał do każdego kąta, każdego miejsca, gdzie mógłby go spotkać, jednak jego nigdzie nie było. Przestał martwić się o swoje mizerne umiejętności i nieśmiałość, poszukiwania chłopaka były dla niego swoistym rodzajem rozrywki.
Nie powinieneś się tak czaić. Idź do tego Luisa i spytaj się po prostu, tak jak tamten ci kazał… nie denerwuj się, przecież cię nie zje.-  Odpowiedział podczas jednej z ich rozmów Gerard, jednak Frank nie był do końca przekonany, czy spotkanie może odbyć się tak bezszkodowo.  Nic nie wiedział o tamtym chłopaku, po za tym, że umiał grać. I, że mieli podobny gust, jeśli chodziło o muzykę. “Nic tak nie łączy ludzi, jak muzyka - kolejne słowa Gerarda, które powtarzał w myślach, próbując dodać sobie odwagi. Minął tydzień.  Nie był on jakimś zwykłym tygodniem. Jak na razie przynajmniej, gdyż Frank ciągle nie przywyknął do popołudniowych rozmów, chociaż łaknął ich bardziej niż wszystkiego innego. Były chlebem dla jego psychiki wystawianej na różne ataki – czy to ze strony ojca, czy też rówieśników. Ten pierwszy ograniczył się tylko do niemiłych uwag, nie ingerował jednak w prywatność Franka i przestrzeń osobistą. Nawet zostawił więcej pieniędzy niż zwykle, co było miłym zaskoczeniem dla młodego Iero. Nadwyżkę schował do szafy, gdzie zwykł trzymać pieniądze i dokumenty.
Właśnie, dokumenty.
Był w środę u pani Flithworth, byłej księgowej, która cały czas nawijała mu o tym, że musi szykować formalności do wyrobienia dowodu osobistego. Dała mu jakieś wnioski i wspólnie ślęczeli nad nimi do nocy, wypełniając różne rubryki i pisząc skomplikowane formułki. Za tydzień miał swoje osiemnaste urodziny. Był wdzięczny kobiecie za poświęconą uwagę, gdyż samodzielnie nie byłby w stanie poprawnie wypełnić formularza. Pozostała jeszcze kwestia zdjęcia i prosty wniosek – musiał iść do fotografa.
Był niesamowicie znużony następnego dnia i jeszcze rano musiał dokańczać skomplikowane zadania z matematyki. Na śniadaniowej nie zdążył udać się na poszukiwania Raya, ponieważ do stolika dosiadł się, ku jego uciesze, Louis i jak zwykle zawalił go morzem pytań.
- Na pewno dali ci już spokój? Nikt cię już nie zaczepia? – spytał po raz czwarty i podejrzliwie zmierzył wzrokiem Franka. Gdy dostał po raz czwarty tę samą odpowiedź w końcu dał Frankowi spokój i wręczył wielką mufinkę. Louis miał nawyk dokarmiania Franka, nawet gdy musiał użyć do tego podstępu i siły. Iero śmiał się, że życiowy cel młodego Stradivari to dokarmianie jego osoby. Tak, Louis miał dokładnie takie samo nazwisko jak słynny muzyk i pasowało to do niego, jak do nikogo innego. Na dodatek grał na skrzypcach i wychodziło mu to zaskakująco dobrze. Czasem zabierał Franka do siebie i grał mu różne utwory, zachowując się wtedy tak, jakby cały świat dla niego nie istniał. Iero uwielbiał jego osobę, mógłby słuchać go godzinami. Lubił także z nim rozmawiać. Cenił sobie każdy kontakt i osobę, z którą dało się w miarę normalnie porozmawiać.
- Louis, ostatnio spotkałem pewnego chłopaka, miał na imię Ray… - oznajmił i wgryzł się w pachnący smakołyk.
- Ray? Ray Toro? Znacie się? To świetnie! Chociaż właściwie nie mam pojęcia jak go spotkałeś, od dawna chciałem z nim pogadać, lecz wiecznie mi  umyka. Tylko przez komórkę można go złapać. Nie wiem jak to robi. Na zajęcia chodzi regularnie… - po czym wymienił mnóstwo różnych informacji na jego temat, lecz ani razu nie poruszył kwestii, która najbardziej nurtowała Franka – jak dobry był w grze. W grze na gitarze, oczywiście. Parę razy próbował przerwać słowotok Louisa, ale jak zwykle nie udało mu się osiągnąć celu, bo zadzwonił dzwonek. 
Jednak w to popołudnie, gdy siedział i wgryzał się w czwarty tom przygód Harrego Pottera od niechcenia spojrzał w stronę niewielkiej bibliotekarki, która wydawała pewnemu chłopakowi książki. Zignorował to i wrócił do rozmyślań na temat nijakiego Syriusza Blacka, gdy nagle coś uderzyło go jak grom. Ten chłopak, który stał przy biurku, wyglądał dokładnie tak samo jak Ray. Co znaczyło, że to właśnie jego miał przyjemność oglądać. Nie drgnął ani nie zareagował w żaden sposób, po prostu patrzył się w jego sylwetkę bijąc się z myślami.
Nim wrócił do przytomności, Ray zdążył zabrać książki, podejść do jego stolika, dostawić sobie krzesło i machnąć mu ręką przed oczyma.
- Cześć Frank – powiedział i nie przestał machać ręką, póki Frank pośpiesznie nie odpowiedział na powitanie.
- Cześć, wybacz, zamyśliłem się… - odpowiedział nieco speszony i zamknął książkę. Westchnął z goryczą, bo zapomniał zaznaczyć, na której stronie skończył. Uśmiechnął się niepewnie do chłopaka.
- Potter? Mówiąc szczerze, nie czytałem. Dobry jest? – spytał Ray gdy zdążył obejrzeć okładkę.
- Przyjemnie się czyta. Trochę dziecinny, ale pozwala oderwać się na chwilę od rzeczywistości. Nie polecam, jeśli nie przepadasz za fantastyką. – powiedział swobodnie.
- Wolę thrillery i kryminały – rzekł i oparł się wygodniej na krześle. -  Dzień Szakala” czytałeś? Forsytha. Świetna książka, niesamowicie intrygująca. Mistrzowskie pióro po prostu. Ewentualnie komiksy. Dobry komiks to dobra rzecz.
- Komiksy są świetne! Uwielbiam. Tylko jestem nieźle w tyle z czytaniem, nie mam kasy niestety. – odpowiedział z westchnięciem.
- Nie ma problemu, chcesz, to pożyczę ci jakieś. I moja propozycja co do grania jest ciągle aktualna, Frank. Chcę zobaczyć jak grasz.
- Tylko Louis wie, jak gram. Nikomu innemu jeszcze nie pokazywałem moich umiejętności. Nie, Ray, to będzie jakaś kompromitacja -  przełknął ślinę i zaśmiał się gorzko.
- Nigdy nie oceniaj sam siebie. A po za tym, gdy jesteś niepewny siebie, robisz coś lepiej.
- Zapamiętam, chociaż fajnie by było, gdyby rzeczywiście to tak działało. Ale daję radę z większością solówek, więc chyba tak fatalnie nie jest.
- Tym bardziej muszę cię posłuchać. Masz czas w niedzielę? Jeśli tak, to o piętnastej przyjdź na Gooseberry Street, dom numer trzynaście. Zapukaj trzy razy w klapę od garażu, ok?
- Dobrze, postaram się zapamiętać. Przynieść gitarę, oczywiście? I wzmacniacz?
- Wystarczy sama gitara, nie musisz taszczyć ze sobą wzmacniacza, mam sporo sprzętu w domu. W takim razie - do zobaczenia Frank, miło się rozmawiało, ale muszę już iść. Cześć – wstał z krzesła i pośpiesznie udał się w stronę wyjścia.
- Cześć – odpowiedział Frank, chociaż wiedział, że tamten go nie usłyszy.
Gdy wracał do domu z czytelni był bardzo podekscytowany, że prawie przeskakiwał z nogi na nogę. Jak przekroczył próg od razu wpadł do swojego pokoju, chwycił gitarę i zaczął pośpiesznie powtarzać wszystko, co potrafił. Zawiedziony stwierdził, że nie umie nic, co byłoby godne pokazania Rayowi.  Wszystkie piosenki, które opracowywał, były banalne i nudne. Proste. Za proste.  Musiał wymyślić coś własnego  i niepowtarzalnego. Piosenkę. Lecz rzeczą wiadomą jest, że piosenka musi mieć tekst. Westchnął i rozgorączkowany chwycił długopis i najbliżej leżący zeszyt. Nie miał pojęcia, o czym mógłby pisać. Uderzył długopisem w ścianę i schował twarz w rękach.  Potrzebował ochłonąć, uspokoić się i pomyśleć spokojnie. Miał dwa dni do pracy nad stworzeniem czegoś, co musiało być lepsze od wszystkiego co pisał do tej pory.  Zszedł do kuchni i włączył elektryczny czajnik, by zaparzyć wodę na kawę. Może napiszę piosenkę o kawie?  - spytał sam siebie, lecz odrzucił ten pomysł, stwierdzając, że jest nawet jak na niego wyjątkowo idiotyczny. Był rozbity.  Zabrał napój do góry i uruchomił komputer. Gerard – powiedziały mu myśli – On może pomóc.  
Włączył komunikator i spojrzał z uśmiechem na listę kontaktów. BeLIEve był jak zwykle dostępny. Z ulgą nacisnął zieloną słuchawkę i usiadł wygodniej w fotelu. Na kolanach położył sobie swój czarny notes i zaostrzony ołówek. Na razie nic mu więcej nie było potrzebne.
Po chwili mógł już oglądać niezbyt uśmiechniętą twarz przyjaciela. Utwierdził się w przekonaniu, że właśnie takim tytułem mógł nazwać Gerarda.
- Cześć Gerard…. - przyjrzał mu się uważniej. Na jego ciele widniały rany, których wcześniej nie widział. Westchnął, lecz nie poruszył tego tematu. Stwierdził, że czarnowłosy powie mu sam, jeśli będzie tego chciał.
- Cześć, Frank - odpowiedział, siląc się na uśmiech i wytarł oczy. Nie, Frank nie dzwonił w najlepszym momencie.
- Jak się czujesz? – spytał niepewnie i ścisnął mocniej długopis.
- Ja? J.. ja? Jak się cz-czuję? - wyszeptał, na chwilę kryjąc twarz w dłoniach. Wyglądał fatalnie. - Ja s-się w ogóle nie czuję, Frank. - po czym wybuchł płaczem.
- Gerard…nie powiem ci nie płacz. Łzy są potrzebne.  Cicho Gerry… nie powiem ci będzie dobrze. Nie jestem bogiem, nie wiem jak będzie. Ale spróbuj się wyciszyć… cicho Gerry… uspokój się. – szeptał, próbując choć trochę opanować przyjaciela.
- Ja... ja nie mogę tak dłużej, Frank... Nie mogę. - nie słuchał go, płakał dalej.
- Nie mogę. Proste słowa, co nie? Jak łatwo powiedzieć, nie mogę. Gerry, nie mów tego tak po prostu. To przerażające… naprawdę. Ale… nie mówmy o tym, jeśli cię to boli…  mam ci opowiedzieć coś o sobie? Lepiej się człowiek czuje, gdy może skupić myśli na czymś innym a wiem, że nigdy nie uraczyłem cię moją historią.
Gerard pokiwał głową.
- Urodziłem się osiemnaście lat temu, tu w Belleville. – zaczął swoją opowieść, trochę zdenerwowany i zaniepokojony - Jestem synem Lindy i Anthoniego Iero. Dom, w którym obecnie się znajduję, był od zawsze moim domem, spędziłem w nim całe życie, pomijając dwukrotne wakacje u babci. Przez jakiś czas miałem szczęśliwe i normalne dzieciństwo, jakie powinno mieć każde dziecko. Dnie na dworze, zabawa z przyjaciółmi, zero trosk, zmartwień, wiesz, tak jak większość dzieci. Planowaliśmy się przeprowadzić do nowego domu, nieco bliżej Nowego Jorku, mama była w ciąży, wszystko było takie idealne i piękne, aż za piękne.
Gerard patrzył w monitor zapłakanymi oczami, słuchając go z zaciekawieniem. Frank jeszcze nigdy wcześniej nie opowiadał mu niczego o sobie i sądził, że więcej tego nie będzie chciał robić. Słuchając  opowieści szatyna czuł coś na rodzaj dziwnej beztroski. Czuł, że mógłby słuchać go godzinami. Przysunął się nieco, oparł o biurko i przyglądał się chłopakowi, oczekując kontynuacji. Ta nastąpiła zaraz.
- Był to ostatni wieczór mojego normalnego dzieciństwa. Wtedy jeszcze nie myślałem, że wszystko się tak potoczy. Leżałem w swoim łóżku, szczelnie okryty kołdrą i słuchałem po raz setny tej samej bajki, do której opowiadania zmuszałem swoją rodzicielkę każdego wieczora. Gdy zakończyła opowieść, a zły czarnoksiężnik w końcu zamienił się w kruka, pogłaskała mnie po głowie i powiedziała dziwnie zaniepokojonym głosem: Frankie, teraz nie będę mogła tobą się tak zajmować. Musisz być silny i postępować mądrze. Opiekuj się domem i tatą, bo ja będę musiała poświęcić się komuś innemu. Pogłaskała się po dość sporym brzuchu i odeszła, gasząc światło. To był ostatni raz, kiedy ją widziałem – przerwał, uświadamiając sobie, że drży, a oczy zaczynają stawać się wilgotniejsze, niż zwykle. Ciągle trudno mu było o tym opowiadać. Westchnął i kontynuował  – Słyszałem w nocy jakieś zamieszanie w domu, okazało się, że musieli jechać do szpitala. Gdy zatrzasnęli drzwi, nie potrafiłem zasnąć. Krążyłem po mieszkaniu, czując, że nie dzieje się dobrze. Że to nie powinno tak być. Rodzice przygotowywali mnie na tą chwilę, uświadamiali, że będę miał siostrę, że będzie spała w ich pokoju, póki nie przeprowadzimy się do nowego domu. Że będzie płakała i budziła się co trzy godziny. A przedtem mama wyjedzie na kilka dni, by potem wrócić z tą istotką. Nic mi nie pasowało. W końcu usnąłem na dywanie w salonie, opierając się bokiem o ulubiony fotel mamy. Obudził mnie huk otwieranych drzwi. Ojciec wszedł do domu i pobiegł do ich sypialni. Słyszałem jakieś trzaski, więc pobiegłem za nim, przestraszony i zaniepokojony tym, że nie ma nigdzie mamy. Wszedłem do pokoju, gdzie ojciec rozwalał dziecięce łóżeczko, które miało należeć do mojej siostry. Pamiętam, że spytałem, tatusiu, dlaczego to robisz? I że od razu po tym dostałem w głowę z  wyłamanego szczebelka. To był pierwszy raz, kiedy ojciec mnie uderzył.  Wrzasnął, że to moja wina, że one nie żyją. Że to ja zabiłem mamę. Rozumiesz to? Mnie mówić takie rzeczy. – po jego twarzy zaczęły spływać łzy, jednak nie zwrócił na nie uwagi -Dziecku. Dziecku ślepo kochającemu swoją matkę, czystą i nieskażoną miłością. Rozpłakałem się, zarówno z bólu, smutku jak i przerażenia. Nie wiedziałem, co zrobiłem nie tak. W każdym razie, jeśli bym miał powiedzieć, kiedy zacząłem mieć jakieś samobójcze myśli, odpowiedziałbym, że to właśnie tamtego dnia. Miałem prawie osiem lat, a już niczego tak nie pragnąłem, jak własnej śmierci. Próbowałem się nawet utopić w wannie, ale nie potrafiłem. Przypomniałem sobie słowa matki, wyryłem je sobie w sercu i tylko one trzymają mnie przy życiu. Chociaż czasem… czasem trudno nazwać to życiem. Dalsza część tej opowieści jest monotonna, przepełniona alkoholem, przemocą, problemami, samotnością i nie mam już siły by o tym mówić. Przepraszam, jeśli ci nie pomogłem. Ja po prostu… chciałem to komuś opowiedzieć.
Skończył mówić i starł łzy rękawem grubej bluzy.
Gerard patrzył na Franka ni to ze strachem, ni to z ciekawością. Racja, dzieciństwo tego chłopaka, który siedział przed nim, było straszne. Nawet nieprzyjemne wspomnienia z rodzinnego domu Way'ów nie mogły się równać z tym, co musiał przechodzić ten mały.
- Frank... - powiedział cichutko, zagryzając dolną wargę. - Nie płacz, Frankie.
- Przepraszam… nie umiem opanować niektórych emocji.
- Nie przepraszaj, dobrze jest czasem popłakać, ale... Nie chcę. Nie chcę żebyś płakał, jakoś tak...
- Zobacz, do czego doszło. Miałem cię spytać o pomoc w pisaniu piosenki, a skończyło się na tym, że oboje ryczymy przed komputerami. – zaśmiał się gorzko i starł ostatnie łzy.
- Piszesz piosenki? - podniósł się, wycierając oczy i odgarniając włosy, przez co tylko bardziej pokazał jak jest poobijany.
- Czasem… muszę napisać i opracować jakąś, bo Ray chce posłuchać jak gram. Teoretycznie mógłbym samą melodię ale… to nie ma takiej mocy, jak z słowami. – stwierdził i sięgnął po kubek stojący nieopodal. Upił łyk zimnej herbaty.
- I... chcesz, żebym ci pomógł, tak?
- Nie mam pomysłu i doszedłem do wniosku, że skoro jesteś tak twórczym człowiekiem to może byś coś mi podrzucił, albo co.... albo chociaż zainspirował, nie wiem, jestem zdenerwowany, rozwalony emocjonalnie i nie potrafię poskładać myśli. –schował twarz w dłoniach.
- Grasz na gitarze, tak? - porwał kartkę papieru i ołówek. - Zagraj coś.
-  Poczekaj, tylko podepnę Pansy… - wstał i sięgnął po elektryczną gitarę polakierowaną na biało. Podpiął pod niewielki wzmacniacz i włączył. Wyregulował głośność i dźwięk, delikatnie podstroił i zamarł w bezruchu. Spojrzał na monitor – Ale co właściwie miałbym ci zagrać?
- Nie wiem. Hmm... Może tak, masz już coś?
- Nie, nic nie mam. Przed chwilą wróciłem do domu. Chociaż ‘przed chwilą’ to pojęcie względne. Minęła już dobra godzina.
- Więc... No, zagraj coś przypadkowego.
Frank chwycił gitarę mocniej i pozwolił palcom biegać po strunach, tworząc niespokojną melodię, która zmieniała nastrój, wedle chęci Franka. Czuł, że zaczyna się denerwować i stresować, grając przed brunetem i gdy to sobie uświadomił, palce przestały być pod kontrolą i uciekły z gryfu, tworząc nieprzyjemny zgrzyt.
- Przepraszam, wysmyknęły mi się… - powiedział zmieszany i zawstydzony.
- Dobrze, dobrze... - słuchał jego gry, zapisując to co akurat przyszło mu do głowy. zapisał kilka dość obszernych linijek, po czym podniósł wzrok. - No, Franuś, graj sobie.
Więc Frank grał dalej, z każdą nutą bardziej swobodny. Pozwolił sobie na nieco agresywniejsze kawałki, grał trochę Misfitsów, Iron Maiden i wszystko, co wpadło mu do głowy. Co jakiś czas zmieniał ustawienia na wzmacniaczu, starając się to robić szybko, by nie przerywać grania. Kątem oka obserwował Gerarda, który pochylony coś zapisywał. Gładkie, czarne włosy przysłaniały mu twarz i wszystkie siniaki.  Iero zamknął oczy, odpłynął w swoją prywatną krainę dźwięków, zatracając poczucie czasu i świata. Z owego stanu wyrwał go jednak głos przyjaciela.
- Wystarczy, bo zaraz napiszę ci całą piosenkę - odparł, z nutą rozbawienia w głosie, po chwili uśmiechając się leciutko. - Świetnie grasz, wiesz?
- Gerard, nie miałeś napisać mi piosenki, miałeś tylko pomóc. Nie będę kradł ci tekstów. - pokręcił głową i spojrzał ze zrezygnowaniem w ekran.
- Cicho. I tak ci jej nie dam. - zaśmiał się. - Ale zacząłem coś pisać o... no sam nie wiem o czym. Ale zapisz sobie to. - po chwili przepisał początek z tytułem i wysłał Frankowi.
- I think of running away, I can't keep running away. Heh, jakie życiowe. – odpowiedział z nutą goryczy w głosie.  – Dzięki Gerard, a teraz chcę przemyśleć to sam. Trzymaj się. Do zobaczenia. 
Rozłączył się i pogłaskał gitarę po gryfie. Przepisał dwa zdania od bruneta do swojego notesu i powoli dopisywał kolejne słowa, starając się okiełznać rozbiegane myśli. Czuł, że przed nim jeszcze długa noc.


~ ~


8 komentarzy:

  1. http://www.youtube.com/watch?v=BydYgfCmekQ
    + zastanawia mnie czemu do każdego rozdziału dopasowana jest Florence...





    (żartuję, przeczytałam, no ideas for comment)

    OdpowiedzUsuń
  2. "- Cześć Frank. – powiedział i nie przestał machać ręką, puki Frank pośpiesznie nie odpowiedział na powitanie." - póki ;)
    "- no, Franuś, graj sobie" - Wielkiej litery i kropki brak.
    Podoba mi się ten rozdział. Podoba jak cholera. Trudne wspomnienia z dzieciństwa Franka dodają mu tego "czegoś", co sprawia, że na serio mnie wciągnęło. Ale wydaje się, że wreszcie zaczyna być okay. Przynajmniej u Iero. Podoba mi się postać Raya. Jest taki... wydaje mi się, że zostanie odskocznią Franka od rzeczywistego świata, przynajmniej na tyle, na ile Gerard nią być nie może, bo jest za daleko. A co do Gerarda... cholera, co mu się stało?! Kto znów go pobił? Dlaczego "już tak dłużej nie może"? Cholera! To musiało być naprawdę... naprawdę coś dużego. No ale jak zwykle łeb na karku ma. No bo gdyby nie jego pomoc, to jak franio napisałby "Yesterday"? Bo właśnie to zaprezentuje Rayowi, co nie? ;)
    Okay, nie gadam już. Ogólnie notka dobra, czekam na kolejną ;D
    Pozdrawiam! xoxo
    your-turn-to-die.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. "- Nigdy nie oceniaj sam siebie."-To jest baaardzo dobry tekst, ponieważ większość autorów blogów nie docenia swojego pisania! I niechaj to będzie dla nich nauczka od wszechwiedzącego Ray'a Toro (ale w sumie to od Detonator i War Machine xD). No, a co do rozdziały to po prostu...Piękny. Lubię, kiedy ryczą przed kompem...Hah, może się wydawać zabawne, ale tak naprawdę zawarte jest w tym tyle uczuć nie do opisania, że...Że po prostu nie mam pojęcia, jak poprawnie składać teraz zdania. Z niecierpliwością czekałam na ten rozdział i okazał się być jeszcze zajebistszy niż poprzedni. I pewnie tak będzie przed długi, długi czas, chociaż nie wiem, czy można być jeszcze lepszym. Ale wierzę, że wy potraficie wszystko, soooł...Czekam na nexta! <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten rozdział wydaje mi się jakiś inny... Nie wiem, dziwny. Szczerze mówiąc nie bardzo mi się podobał, poprzednie jakoś bardziej mnie wciągały. Cieszę się jednak, że Frank i Gee coraz bliżej się poznają i że Franciszek pisze piosenkę. Ciekawe, jak mu to wyjdzie! *___*

    OdpowiedzUsuń
  5. OMOMOMOMOMOMOMOMOMOMOMOMOMOMOM. W sumie to jestem teraz najszczęśliwszym człowiekiem na całym globie i chyba z tego szczęścia nie wiem, co mogłabym napisać w komentarzu. To trudne. Więc napisze tylko, że podoba mi się zwrot akcji. Wszystko jest coraz bardziej zaskakujące i interesujące zarazem. To tak się da?! Kocham was, wiecie? Tak moooooooocno! Szczerze mówiąc to byłam w 90% przekonana, że nie dodałyście nowego rozdziału, a tu taki suprise! Oczywiście mi to nie przeszkadza, co to to nie ;D

    OdpowiedzUsuń
  6. Piękne, bo więcej powiedzieć nie potrafię. Coraz bardziej ciągnie mnie do Gerarda, jest bardzo ciekawą postacią :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Łooo. Ale dobry rozdział :3. Wreszcie Franiowi się udało dopiąć sprawy z Ray'em! Już myślałam, że nigdy się nie zejdą i cały wątek się rozpłynie, a tu taka miła niespodzianka :D. Ciekawe, czemu tak trudno go było odszukać w szkole, przecież te włosy się wszędzie wyróżniają <3. I o jaa...historia Franka. I płaczący Gerry. To opowiadanie zaczyna mnie przyprawiać o niekontrolowane ataki histerii ("O boże BOŻE smutny Gee i smutny Frank NIEEE!!!") ;__;. Ale zachowanie ojca Franka...kompletnie mnie zniszczyło. Jakim prawem mógł tak powiedzieć do własnego syna!? Przecież on nie miał z tym NIC wspólnego. To tylko ukazuje, jak niestabilny i niedojrzały był ojciec Franka. "Zwyczajny" dorosły człowiek by tak nie powiedział. Ciekawi mnie, jak potoczy się muzyczna kariera Frania :).
    Co do malutkich błędów, to Thalia już się wypowiedziała, ja kilka też zauważyłam, ale teraz już nie pamiętam. I tak były drobne.
    Podoba mi się nazwisko "Filthworth" :D. "Warta brudu", hehe.
    Wybacz, że tak krótko i bez sensu, ostatnio jestem kompletnie wyprana...:(
    xoxo Kot

    OdpowiedzUsuń
  8. Przynajmniej znamy już historię Franka, któremu szczerze współczuję. Zawsze tak jest, że jak nie ma się na kogo zrzucać winy to pierwszą osobą jest właśnie ta, która jest winna najmniej. Skądś to znam i wiem jak mógł się poczuć taki mały chłopiec, którego obwinia się o śmierć matki.
    Spragniona jestem frerarda, blisko do niego czy daleko? :3
    Pozdrawiam, xoxo

    OdpowiedzUsuń