czwartek, 27 grudnia 2012

{003} Preparation to Fall


because falling's not the problem
Florence + The Machine ~ Falling

Frank tej nocy już nie położył się spać. Podszedł do okna i otworzył je na oścież, pozwalając tym samym, by chłodny, nocny wiatr wpadł do pomieszczenia. Wciągnął nosem rześkie powietrze, co podrażniło jego nozdrza. Lubił wczesne poranki. Wsadził dłonie do kieszeni od spodni. Obserwował, jak niebo zmienia kolor, zdawało mu się, że z każdym mrugnięciem jest coraz jaśniejsze. Ale gdy próbował nie mrugać, nic takiego nie zauważał. Po jakimś czasie zesztywniał z zimna, jednak jednocześnie poczuł się pobudzony. Narzucił na ramiona cienką bluzę, na nogi stare adidasy i wyszedł z domu. Pobiegać. Wyrzucić z siebie negatywne myśli. Frank był mistrzem w tłumieniu własnych emocji. Bieganie dawało mu pozór wolności, jak kołdra pozory bezpieczeństwa. Żył we własnych pozorach, próbując roziskrzyć brutalną rzeczywistość, co na dłuższą metę było bezsensowne. Zatrzymał się przy niewielkim, niebieskim domku. Mieszkała tam kobiecina, która chyba była jedyną osobą, której Frank podarował swoją ufność. Dziecięcą i nieskażoną. Przy owym budynku, była niewielka szopka. Jako dzieciak czasem się w niej chował, gdy mama mu kazała. Wtedy jeszcze nie wiedział dlaczego. Pewnego razu kobieta znalazła go i podniosła za koszulkę do góry. Była silna, jak na swój wiek. Spojrzała na niego groźnie, ale jej wzrok złagodniał, gdy dostrzegła przerażenie chłopaka. Od tego czasu nie musiał się chować, wystarczyło, że zapukał do drzwi i mógł już liczyć na kubek herbaty z domowymi herbatnikami. Nawet czasem dostawał od niej słoik z zupą. Był bardzo wdzięczny pani Flitworth.
Pobiegł dalej.
Zatrzymał się dopiero, gdy powoli zaczynało mu brakować oddechu. Pochylił się i nosem pochłaniał powietrze. Było mu gorąco, jednak nie ściągał bluzy z obawy przed chorobą. Nienawidził chorować. Zaburczało mu w brzuchu, skrzywił się ów dźwięk. Miał wątłą nadzieję, że ojciec jednak zostawił mu choć trochę pieniędzy na jedzenie. Nie wiedział, co jego rodzic robił z pieniędzmi. I nie obchodziło go to zbytnio, jednak wolał mieć za co żyć. Nie mógł wiecznie błagać emerytki o słoik zupy. Na szczęście chociaż rachunki były opłacane. Frank próbował znaleźć sobie dorywczą pracę, jednak nigdzie nie zagrzał dłużej miejsca. Ludzie bali się go, albo raczej bali się jego ran. Miał problemy, które było widać. Ludzie nie lubią problemów.
Wrócił do domu i zdjął z ramion bluzę. Rozsznurował adidasy. Podszedł do niewielkiej komódki stojącej w rogu pomieszczenia i aż podskoczył z radości, gdy zauważył na niej aż pięć-dziesięciodolarowy banknot. Ten dzień był dla niego znakomity. Ojciec znów wyjechał, nie przybył mu żaden siniak, dostał pieniądze, miał do kogo się odezwać… No właśnie. Gerard. Chłopak o mruczącym imieniu. On się go nie bał. Zaryzykował by nawet, że on go lubił. To była aż… czwarta osoba, która go lubiła.
Frank miał metodę, która powodowała, że się jeszcze nie zabił. Po prostu jak idiota, cieszył się z każdej, pozytywnej rzeczy. Dawało to pozór szczęścia. Usiadł na schodach. Była sobota. Sobotni, wczesny ranek, a on miał cały weekend. Spojrzał na stary zegar, który stał sobie na tej samej komódce, co leżały pieniądze. Wskazywał szóstą. Wstał ze schodów i poszedł do łazienki. Spojrzał w lustro i uśmiechnął się do swojego odbicia. Ono kulturalnie też się uśmiechnęło. Posiniaczone, rozczochrane, wychudzone, ale uśmiechnięte. Krótsze włosy jeszcze bardziej spotęgowały wrażenie, że był młody.
Poszedł do sklepu, nikt po drodze go nie zaczepił. Kupił jedzenie i bez problemów wrócił do domu. Idealnie. Zjadł dobre śniadanie. Wypił kubek słodkiej herbaty. Poczuł się senny, więc ułożył się w salonie i nakrył kocem. Zasnął.
Obudził się dopiero popołudniu. Słońce wpadało przez salonowe okno, wprost na zdjęcie jego matki. Uśmiechniętej, z włosami spiętymi w koka.
Taką jaką ją zapamiętał.
Poszedł do swojego pokoju. Chwycił stojącą w kącie gitarę i zaczął grać. Z wolna, wszystkie kawałki po kolei. Było ich całkiem sporo, ale jemu to nie przeszkadzało. Kochał grać. I za każdym razem wkładał w to całe serce. Gitara była jedyną rzeczą, która go nigdy nie zraniła. Nie zawiodła.
Z transu wyrwał go widok szkolnego plecaka. Z niechęcią stwierdził, że czeka go praca z biologii. Jak do śpiącego niedźwiedzia zbliżył się do torby i ostrożnie wyciągnął zeszyt w kwiatki. Zamknął oczy i otworzył na przypadkowej stronie. Akurat na tej, z zadaniem domowym. Otworzył oczy, wytrzeszczył je i odpalił komputer. Za chiny nie będzie robił tego na podstawie własnej wiedzy.
Usłyszał znajomy dźwięk oczekującego połączenia, więc podniósł wzrok na monitor. Jak łatwo można było się domyślić, próbował się do niego dodzwonić Gerard, jeden z niewielu osób, których nie przerażał. Nieśmiało najechał kursorem na zieloną słuchawkę, jednak nie odebrał od razu. Zawahał się, nie wiedząc nawet, dlaczego. Dopiero po jakichś trzydziestu sekundach odebrał.
Jego oczom ukazała się postać rozmazanego, rozczochranego Gerarda, który na jego widok zagryzł wargę uciekając wzrokiem. Poczuł się dziwnie, widząc go, jednak nie zrozumiał, czemu.
Jakby nie zauważył wyglądu rozmówcy. Oprócz rozwalonej, ciemnej fryzury, rozmazanej, ciemnej pręgi na policzku, ciągnącej się do samej szczęki i potarganego ubrania, z jego wargi leniwie wypływała ciemnoczerwona ciecz, a gdy się dobrze przyglądnąć, zza okrywających jego lewy policzek włosów można było dostrzec kilka fioletowych krwiaków. Miał spuszczony wzrok, jednak dało się dostrzec spuchnięte od łez oczy i zaczerwienione policzki.
Gerard albo był zupełną ofiarą losu, albo po prostu miał gorszy dzień. Często obrywał; tym razem jednak miał ogromnego pecha. Trafił na kilku mięśniaków, którzy już od pewnego czasu tylko czekali, by tamten im się napatoczył i profesjonalnie posłużył za worek treningowy. Nie miał z nimi najmniejszych szans, więc nawet się nie opierał, przez co zyskał rozwaloną wargę, obity policzek i sińce na brzuchu, które bolały go przy najmniejszym dotyku. Cieszył się, że mógł ukryć przed Frankiem to, co go spotkało.
- No, cześć - przywitał się beLIEve i nieśmiało zerknął w jego stronę.
- Witaj - odpowiedział, nieco zaskoczony. Uśmiechnął się filmowo do chłopaka. Chyba jeszcze nie zrozumiał, dlaczego tamten wyglądał tak, a nie inaczej.
Tamten od razu spojrzał uważniej.
- Uśmiechasz się - powiedział i sam uniósł słabo kąciki - Całkiem ładnie.
- Dziękuję. Miałem nadzwyczaj dobry dzień - w jego głosie dało się wyczuć lekką dumę. Jego uśmiech jednak trochę zrzedł, gdy dostrzegł stan swojego rozmówcy – Płakałeś - stwierdził i oparł się wygodnie na krześle.
Chłopak odsunął się od monitora, obejmując się rękami. Jakby chciał się przed czymś obronić, jakby się czegoś bał. Znów uciekł wzrokiem.
- Nie - mruknął cicho, nadal na niego nie patrząc.
- Podobno imię dużo mówi o człowieku. A ty na serio mruczysz - powiedział, próbując rozluźnić gęstą atmosferę. Zamilknął i po chwili szepnął - Cierpisz. Nie przez siebie.
- Mruczę? - spytał cichutko, wyraźnie zaciekawiony. Na cichy dodatek rozmówcy znów uciekł gałkami w dół - Nie możesz tego wiedzieć.
- Mruczysz. Sądzę, że mógłbyś być kotem – uznał - Skoro nie mogę... to nie będę. Boisz się ciągle. Czyżby to był pierwszy raz? Ja już się przyzwyczaiłem.
- Pierwszy raz? - uniósł brwi, udając że nie wie o co chodzi - Co masz na myśli?
- Nie mów, że poślizgnąłeś się na schodach - parsknął i wziął łyk z kubka z herbatą.
- Nie bądź dzieckiem. Nic mi nie jest. Każdy czasem ma.. gorszy dzień.
- Ha, ha - zaśmiał się ironicznie - Masz rozbabraną wargę. Jesteś rozczochrany, rozmazał ci się eyeliner. Oberwałeś.
- A nawet jeśli? - pochylił się do monitora. Na jego twarzy nie było ani grama niepewności czy strachu, raczej bezczelność i bezgraniczna władczość. Jakby mu groził.
Chłopak zaśmiał się po raz kolejny.
- To nie jest zabawne, Frank.
- Ha, ha, rozbabrane wargi, połamane kończyny, siniaki w kolorach tęczy, rozcięcia i poparzenia, rany cięte i szarpane, czego dusza pragnie, uwaga uwaga, w bonusie kop w dupę od życia! - zaśmiał się znów chaotycznie. Śmiech miał gorzki. Rozpaczliwy.
- Ani to. Powinieneś o tym doskonale wiedzieć, ostatnio nie wyglądałeś najlepiej - aż prychnął
-Taki mój standard. Co jakiś czas zmieniam sobie dla rozrywki kolor skóry, od fioletowego przez zielony, jak ufo, super, co nie? - odpowiedział sarkastycznie - Najfajniejszą zabawą jest łamanie kości i podbijanie oczu, spróbuj, naprawdę, ubaw po pachy.
-Zajebiście. Ja za to preferuję czerwony - odsunął się, kładąc głowę na biurku.
- Czerwień... ponętny kolor, Gerardzie. Coś jeszcze ci zrobili po za tą wargą? Lepiej jest nie ignorować takich spraw. Jak się rozbabrzą do końca, albo kości źle zrosną...
- Siniaki. Nie umrę - aż jęknął.
Frank wyciągnął rękę, i palcem pogładził włos Gerarda na jego ekranie.
- Co ty zrobiłeś? - spytał zdziwiony leciutko.
- Pogłaskałem cię. Podobno ludzie tak robią, by dodać komuś otuchy. Moja mama czasem mnie głaskała.
- Och, dzięki - uśmiechnął się szerzej - To.. miło z twojej strony.
- Więc... jesteś w Nowym Jorku?
- No.. tak. A ty? Bo ja cię chyba jeszcze nie pytałem.
- Belleville. Takie zadupie gdzieś tam – mruknął - Głowa do góry Gerardzie, ja cię nie pobiję.
Podniósł się powolutku.
- Gdzieś tam? - prychnął - Wiesz, to godzina drogi ode mnie. Jak nie mniej.
- Znaczy... gdybym ja pojechał w twoją stronę, a ty w moją, to by było pół godziny.
- No dokładnie. Gdybym miał tam do czego wracać, to w sumie mógłbym cię odwiedzić..
Frank jakby lekko się przestraszył i nerwowo poruszył na krześle.
- Byłbyś... pierwszą osobą, która by mnie odwiedziła. Szkoda, że nie masz do czego wracać - palnął bezsensu.
- Kiedyś przyjadę. Nie bój żaby, młody.
Chłopakowi prawie oczy z orbit wyszły. Otworzył usta.
- No co? - zerknął dziwnie.
- Dlaczego chcesz do mnie przyjechać? - spytał podejrzliwie po chwili ciszy.
- Nie powiedziałem, że chcę. Jeśli byłbym w pobliżu.. to pewnie bym wpadł. Tylko tyle.
Dziwny stan chłopaka jednak ciągle się utrzymywał. Jego mózg trawił wszystko, co zostało powiedziane. Wyglądał na lekko obłąkanego
- No co cię tak dziwi?
- Po prostu... ty.
- Jestem aż taki niecodzienny?
- Inny... z resztą, jestem tylko dzieciakiem pijącym zbyt wiele alkoholu.
- Inny?
- Taki bardziej. Jesteś bardziej niż pozostali.
- Bardziej nienormalny? Wiem, dziękuję.
- Nie, nie o to chodzi! - chłopak aż poderwał się z krzesła, pochłonięty rozumowaniem - Chodzi o to, że jesteś bardziej. Twoja osoba jest bardziej. Chodzi mi o bycie.
- Ale jak można... Być bardziej, Frank?
Frank przeszukiwał swój umysł, szukając odpowiedniego słowa. Gdy je napotkał, usadowił się wygodniej, westchnął i z łagodnym spojrzeniem wymówił.
- Głębia. Jesteś głębią.
- Głębią czego?
- Naprawdę nie możesz tego pojąć? Powierzchnia nie ukazuje tej głębi, którą ukrywasz. Egzystujesz inaczej, opierasz się wiatrom, które wyrabiają twój wierzch. Wyłuskują cię. Szlifują, jak kamień i błyszczysz się bardziej. Po prostu... eh, trudno mi jest tobie tłumaczyć. To nie jest przecież trudne pojęcie - westchnął ponownie i spojrzał z lekkim wyrzutem na towarzysza.
- Jestem pusty. A to chyba wyklucza bycie tą twoją głębią.
- Nie umiesz mnie zrozumieć. Znowu kapie ci krew z wargi.
Gerard szybko sięgnął po chusteczkę.
- To wytłumacz mi. Najpierw siebie, a potem moją głębię, Frank.
- Gdyby to było takie proste, może bym tu nie siedział. Może bym był szczęśliwy. Gdybym potrafił zrozumieć siebie.
- Nie śpiesz się.
- Z czym mam się nie śpieszyć?
- Z niczym. Zastanów się. Nad wszystkim. A potem mi wytłumaczysz.
W tym momencie na ekranie Franka pojawił się komunikat o zakończonej rozmowie.
- Believe, believe. Lie. - mruknął do siebie cichutko i zabrał się za robienie zadania z biologii.

~ ~
Paczcie, paczcie jak was kochamy. AHA I NIE WIEM CZY JA POSIADAŁAM POPRAWIONĄ WERSJĘ ALE MUSIAŁAM, MUSIAŁAM DODAĆ BO ANKU POWIEDZIAŁ, ŻE UMIERACIE (~Zombies)
~nie, nie posiadasz; (~War)
~Przepraszam ;___________________;  (~Zombies)
~nie ma za co (~War)

10 komentarzy:

  1. Uwielbiam te ich rozmowy. *-* Czekam na kolejny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak właśnie, umieraliśmy z niecierpliwości! I do tego po tym przecudnym rozdziale będzie jeszcze gorzej, więc jak chcecie dalej żyć z świecie pełnym jednorożców to dodajcie szybko następny, bo nie ręczę za siebie! Ogólnie to bardzo mi się podobało, jak zawsze z resztą...No i te ich wyrąbiste rozmowy. Macie fajne pomysły, a coś mi podpowiada, że będą one jeszcze lepsze, o ile tak się da...No to co? Mogę spodziewać się nowej notki za niedługo? :D Mam taką nadzieję :P Weny wam życzę *u* Twórzcie dalej to cudo <3 Oraz zapraszam do mnie:

    -> and-we-could-run-away.blogspot <-

    OdpowiedzUsuń
  3. To się robi coraz bardziej pojebane i coraz lepsze <3. Wow...dzięki za to, serio, w szpitalu nie ma co robić, to chociaż sobie fanfiction poczytam :). Frank jest...inny. To on jest inny. Gerard jakby pogodził się z losem, nie próbuje walczyć, a Frank...ma w sobie coś z dziecka, taką przekorną naturę, zawsze stawia opór. Nie wiem sama. Podobało mi się to zdanie z "głębią", jak Frank to próbował wyjaśnić. Tak czy siak, świetny rozdział, ale niestety małe błędy były (hahaha! jestem okrutna). No czekamy, czekamy <3.

    OdpowiedzUsuń
  4. AWWWWW! Nowy rozdział, nowy rozdział!!! Myślałam, że oszaleję ze szczęścia. Kocham <3... Rozdział jak zwykle oh i ah, co tu dużo mówić. Serio jesteście kochane ;D... A teraz zacznie się od nowa nękanie was o następny rozdział! Cieszowajcie się i radujcie ;P
    No i teraz tylko czekać aż Gee odwiedzi Franusia i będą ze sobą żyli długo i szczęśliwie jak pieprzone, kochające się małżeństwo ^^
    Ah! No i jeszcze zostaje ta lekko dręcząca mnie sprawa jeżeli chodzi o dialog, bo nadal mam pewne problemy ze zrozumieniem, kto aktualnie mówi. No ale cóż, mówi się trudno. Jestem w stanie czytać to cholerne opowiadanie nawet, jeżeli będę musiała czytać w kółko to samo, żeby zrozumieć, czy mówi Gerard czy Frankie. Nevermind.
    No i oczywiście WEEENY! Dużo, dużo, cholernie dużo pieprzonej weny! Czekam jak zwykle z niecierpliwością :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Yaay, podobało mi się *_* Choć w sumie u was to nie nowość, bo każdy rozdział jest cudowny <3 I kocham wasze postacie, ich sposób bycia, wszystko! *w* Może dlatego, że lubię emowskie opowiadania. No, ale nie o tym ja tu będę pisała XD Franio mnie strasznie interesuje, nawet bardziej niż Gerdo, co jest dość ciekawe, ale... no, nieważne XD Ale to oczywiste, bo pan Frank jest zbyt słodko-poturbowano-emowski, by go nie kochać ;__; Wielbie to opowiadanie <3

    OdpowiedzUsuń
  6. O wy moje robaczki :3 Ileż w tym opowiadaniu czuję sprzeczności! Oczywiście w dobrym sensie. Sprzeczność rodzi ciekawość; a ciekawość z kolei rodzi pożądanie, jeżeli wiedzie ku dobremu. Ten rozdział i poprzednie wiodą ku świetnemu :D Wybrałyście fajny temat, powiem wam kochane :P Taki... niecodzienny i wydaje mi się bardzo oryginalny, gdyż wcześniej się z niczym podobnym nie spotkałam :> Uwielbiam jak tak nas uszczęśliwiacie i rozpieszczacie ^^

    OdpowiedzUsuń
  7. Ach, te ich rozmowy na Skypie. "Być bardziej"... Podoba mi się <3 Rzeczywiście, można stwierdzić, że Gerd jest taki inny. On wcale nie jest taki pusty! Coś tam, pod spodem jest tylko on to ukrywa. W sumie wiele osób skrywa swoją głębie.
    Z nich obydwu są takie ofiary losu, za przeproszeniem rzecz jasna, bo nie chciałam tym zdaniem nikogo urazić, ot co! Tylko mam taką cichutką nadzieję, że będzie happy end :> Ale najpierw trochę poczekamy, aż się Franek i Gerdziu w sobie zakochają.
    Czekam na następny rozdział i pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  8. yay przeczytalam jestem taka fajna. + http://www.youtube.com/watch?v=8Q2vZamh4mA jakby ciemu zapomniala od czego wzielo sie beLIEve bo wedlug mnie to jest fajne :c

    OdpowiedzUsuń
  9. mhmmmm.... kiedy będzie następny rozdział ?

    OdpowiedzUsuń