czwartek, 16 maja 2013

{013} Preparation to Fall


you are the moon that breaks the night
Florence + the Machine ~ Howl

Była sobota, jednak Frank obudził się dość wcześnie. Właściwie to został obudzony przez głosy dochodzące z dołu. Leżał na łóżku, odkryty i wytężał słuch. Usłyszał kroki po schodach i trzy różne głosy. Jeden damski i dwa męskie, z czego jeden z pewnością należał do jego ojca.
- Są trzy sypialnie? A łazienka? – odezwała się kobieta.
- Nie, tylko dwie, a te ostatnie drzwi są właśnie od łazienki. Mimo to, jak państwo widzą, pokoje są duże. – zapewniał jego ojciec.
 Frank skulił się na łóżku tak, by gdyby otworzono drzwi, nie mógł zostać tak łatwo dostrzeżony. Nie wiedział co się dzieje. Niepokoił się. Usłyszał, że ktoś naciska klamkę do jego pokoju.
- Proszę nie otwierać tamtego pomieszczenia, to rupieciarnia. Wysprzątam ją niebawem i gdy znów państwo zechcą przyjechać będziecie mogli swobodnie wejść do pomieszczenia. Teraz nie radzę. – czarnowłosy chłopak aż był zdziwiony, jak jego ojciec potrafił się wyrażać. Do niego nigdy by się tak uprzejmie nie odezwał.
- Sądzę, że faktycznie niedługo znów tu przyjedziemy. Podoba mi się ten dom. Meble też są na sprzedaż? – spytał męski głos, niski jednak dość młody.
- Tak, jeśli państwo chcą, mogę je tu wszystkie pozostawić. Oczywiście podniesie to cenę…
- Naturalnie. Jesteśmy w stanie zapłacić.  Kochanie, musimy się zbierać. – dodała kobieta i usłyszał jak schodzą po schodach.
Wydawało mu się, że przez ten cały czas zapomniał jak się oddycha. Wszystkie wiadomości, wszystkie słowa, które usłyszał wskazywały na tylko jedno – ojciec sprzedaje dom. Uderzył ze złością w materac, aż łóżko zatrzeszczało. To nie zapowiadało niczego dobrego. W jego głowię kłębiły się setki niepokojących myśli. Niedługo miał mieć swoje osiemnaste urodziny, więc ojciec mógł tak po prostu wyrzucić go na ulicę. Zadrżał na tę myśl.  Mógłby rzucić szkołę, mógłby zacząć pracować… tylko kto chciałby go przyjąć? W okolicy nie było łatwo, w sąsiednim mieście było parę klubów… w tym jeden ze striptizem. Męskim. Odtrącił tę myśl ze wstrętem. Nie nadawałby się, miał za słabą psychikę. Oddać jedyne to co tak właściwie miał. Ciało. Drobne, wychudłe, zbite, ale jednak jego jedyna prywatna ostoja. Przewrócił się na plecy i wbił wzrok w popękany sufit. Miał kilku przyjaciół, Louis, Ray, pani Flithworth, jednak nie chciałby ich obciążać. Już i tak wystarczająco ich przytłaczał… sobą. Był ciężarem i nie chciał uczepiać się niczyjej nogi. Nie chciał nikogo obciążać.
Jednak… to by dało mu swego rodzaju wolność. Nic by go tu nie trzymało. Mógłby uciec, gdziekolwiek, w świat. Mógłby odwiedzić Gerarda, kto wie, może nawet znalazł by pracę w samym Nowym Jorku. Wyobraził sobie zatłoczone ulice, żółte taksówki, Central Park… wieżowce. Myśl ta ekscytowała go niezmiernie. Może Gerard zgodziłby się go przetrzymać przez chwilę, nim on sam zdołałby sobie coś znaleźć. Miał oszczędności, niewielkie, ale jednak. Wreszcie miał okazję się uwolnić. Być wolnym, jak to słodko brzmi.
W nieco lepszym nastroju wstał i rozciągnął się leniwie. Wyjrzał przez okno, dostrzegł jak jakiś czerwony ford opuszcza ich parking. Słońce oświetlało okolicę, chmury goniły się przeganiane przez wiatr. Liście opadały z drzew tworząc wielobarwny dywan. Narzucił na siebie starą koszulkę i niedbale wciągnął spodnie. Boso wyszedł na korytarz i cicho przeszedł do łazienki. Dokonał codziennej toalety, zszedł powoli na parter. Promienie słońca rzucały niezwykle przyjemny blask na stare panele i… coś w niego uderzyło. Miał stracić wszystko, co z tym miejscem go łączyło. Dom mieli przejąć obcy ludzie… czy oni cokolwiek wiedzieli o tym budynku? O horrorze który rozgrywał się na tej przyjemnie wyglądającej podłodze? Czy nie zastanawiali się nad pękniętym lustrem? O bujanym fotelu, na którym siadała ciężarna kobieta, o kanapie na której zasypiał mały chłopiec, zmęczony zbyt długą zabawą… Gówno wiedzieli. Wszystko to miało iść w zapomnienie w imię pieniędzy. Wszystkie wspomnienia ustawiały się w kolejce na szubienicę. A on był jedynym ich strażnikiem.
Skierował swoje kroki do kuchni, rozdarty wewnątrz siebie. Wstawił wodę na kawę. Nie zwrócił uwagi na siedzącego przy stole ojca, nie chciał go dostrzec. Tamten zawsze go ranił, ale tym razem zadał mu o wiele paskudniejszy cios. Nie wiedział co o tym wszystkim myśleć, bał się tego co miało nastąpić. Co dopiero zaczął układać swoje losy we względnym porządku, a już coś musiało mu zepsuć całą pogodną wizję. Czarne chmury wisiały nad jego głową i tylko czekał, aż będzie mógł utopić się w deszczu, bądź zginie od uderzenia.
- Frank… usiądź. – powiedział powoli i spokojnie mężczyzna. Frank oczekujący jakichkolwiek wyjaśnień wykonał polecenie. W jego umyśle powoli zaczynał pojawiać się pewien rodzaj rozpaczy, która opanowywała jego myśli – Będziesz musiał się przeprowadzić.
Chłopak milczał, dławiąc gorycz. Już rano zdał sobie sprawę z tego, co powiedział przed chwilą jego ojciec.
- Póki co… zaoferuję ci pomoc. Wiem, że to dziwne z mojej strony, ale sądzę, że moja żona to zaakceptuje.
- Jaka żona?! – spytał zaskoczony, wręcz wytrzeszczył z owego zdziwienia oczy.
- Moja. Frank, mam żonę i trójkę dzieci.
- Pierdolisz. – odpowiedział  i poczuł, że robi mu się słabo. Jego ojciec ukrywał przed nim fakt, że sam zdążył się ustatkować. Więc wyjazdy były tylko przykrywką, a do ich domu przychodził tylko i wyłącznie się nachlać i poznęcać nad synem… Było to dla niego chore, jednak zdawał sobie sprawę, że jego ojciec byłby do tego zdolny. Nie dopuszczał do siebie zbyt wiele myśli, nie był w stanie się nad czymkolwiek zastanawiać.
- Nie. I nie przeklinaj, Frances nie lubi gdy dzieci przeklinają.
Frank wpatrywał się z otwartymi ustami w postać siwiejącego mężczyzny. Nie byli do siebie specjalnie podobni, gdyż Frank odziedziczył urodę po matce. Tylko wzrost mógł wskazać jakiekolwiek pokrewieństwo między nimi. Chociaż chłopak gardził jakimkolwiek dowodem to potwierdzającym.
- Jednak jeśli chcesz mieszkać u nas, musisz utrzymywać to, że do tego czasu przebywałeś na terapii w ośrodku psychiatrycznym z powodu traumy jaką przeżyłeś po śmierci matki.
- To jej powiedziałeś? W psychiatryku powinieneś co najwyżej ty siedzieć , nie ja. Lecz się na nogi, na mózg za późno! – wykrzyknął, zszokowany jeszcze bardziej. On. W ośrodku psychiatrycznym. Być może potrzebował pomocy psychologa, ale to jedenaście lat temu, nie teraz. Teraz już zbyt wiele przetrzymał, by cokolwiek mogło mu pomóc.
- Frank, masz wybór. Albo to, albo lądujesz na ulicy, radzisz sobie sam. Tam będziesz miał dach nad głową, możliwość nauki, więcej jedzenia niż tu, lepsze warunki. I to niedaleko, więc będziesz dalej chodził do tej samej szkoły. Kursuje autobus.
- Powiedz, o co ci tak naprawdę chodzi? Nie wierzę, byś tak nagle się zmienił. Tacy chuje jak ty się nie zmieniają. Zostaw mnie w spokoju. Zostaw ten dom w spokoju. Daj żyć. – odpowiedział i wybiegł z kuchni, na dwór. Biegł tak długo, aż nie zabrakło mu tchu. Zatrzymał się dopiero nad stawem i upadł na kolana. Jednak nie zapłakał.
Po pewnym czasie wrócił do domu, był przemarznięty i głodny. Jego myśli wyciszyły się, stały się szepczące i bezsilne, zmęczone.  Czuł się wyprany. Włączył komputer, mając nadzieję, że uda mu się połączyć z Gerardem. Nie potrzebował teraz specjalnie rozmowy, ale po prostu chciał z kimś pobyć. Z Rayem był umówiony na niedzielę, a do Mikeya wolał zbyt często nie przychodzić. Louis na pewno nie siedział teraz w domu. Została mu tylko ta szansa na namiastkę towarzystwa, w postaci czarnowłosego chłopaka o orzechowych oczach. Na szczęście okazał się być dostępny. Bez wahania kliknął połącz.
Nie musiał zbyt długo czekać na odzew chłopaka. Gerard odebrał szybko, uśmiechając się delikatnie. Tamten ślad na policzku niemal całkiem znikł, w dodatku chłopak wyglądał wyjątkowo rześko i zdrowo. Uczesane włosy w grzywce opadały mu na jeden policzek, a pozostałe, jakby krótsze niż ostatnio, sięgały ramion.
- Cześć, Frank - odpowiedział pewnie, odkładając pędzel i pudełeczko z niebieską farbą plakatową.
- Cześć Gee... - odpowiedział, nieco zachrypniętym głosem. Był niesamowicie przygnębiony, nawet widok zadowolonego towarzysza mu nie pomógł. Powątpiewał w swoją zdolność do uśmiechania się.
Gerard od razu zrozumiał, że z Frankiem coś było nie tak. Być może nie znał go na tyle i wiedział, po prostu czuł, że coś jest nie w porządku.
- Frank... - zaczął. - Coś się stało. - bynajmniej nie było to pytanie.
- Tak, chyba można tak powiedzieć, że coś się stało. – odparł i wsparł głowę na podkurczonych nogach.
Wyprostował się i spojrzał poważnie na przyjaciela.
- Możesz powiedzieć, jeśli chcesz... Może będzie ci lżej? - zasugerował. Nie, nie był ciekawy. Po prostu chciał pomóc.
- Ojciec sprzedaje dom. – wydusił z siebie i spojrzał z paniką w ekran. Bał się.
Gerard zastygł w bezruchu.
- Sprzedaje dom? - powtórzył za nim ze zdziwieniem. - To gdzie niby zamierza mieszkać? I gdzie ty będziesz mieszkał?
- To nie koniec nowości, mój ojciec ma żonę i trójkę dzieci.
Nie odpowiadał przez jakiś czas.
- Czyli jednak ma gdzie mieszkać - zauważył. - Co więc zamierza zrobić z tobą?
- Powiedział, że jeśli będę utrzymywał wersję, że przez ten cały czas siedziałem w ośrodku psychiatrycznym, to mogę przeprowadzić się do nich. Albo… albo nie mam dachu nad głową. – westchnął i obserwował reakcje przyjaciela. Gerard był zaskoczony, na jego twarzy malował się właśnie ten rodzaj emocji. Uniósł brwi do góry, a jego oczy otwarły się szerzej niż zwykle. Czoło zmarszczyło mu się lekko, nadając mu nieco zabawnego wyglądu.
- Niby co miałbyś robić w psychiatryku?
- Taką wersję powiedział im. Tak wyjaśnił to, czemu mnie ze sobą nie zabrał. Tak tłumaczył im swoje zniknięcia. Ja. W psychiatryku. Może jak on mnie uderzył po raz pierwszy, wtedy potrzebowałbym kogoś takiego jak psycholog. Ale nie później. Później było już o wiele za późno.
- Przegiął - uznał poważnie. Tak. Ojciec Franka wydał mu się w tym momencie człowiekiem bez żadnych granic. Bez poczucia wstydu. Przecież... To, co powiedział, było kłamstwem. Okrutnym kłamstwem.
- Faktycznie, przegiął, mocno przegiął. A ja nie wiem co mam tak właściwie zrobić ze sobą. Nie wiem, Gerard, po prostu nie wiem, co mam odpowiedzieć, co mam zrobić, niedługo stanę się pełnoletni, ale co ma pełnoletność do samodzielności? Nic, może prace bym znalazł, ale najprędzej to w niedalekim barze z męskim striptizem, właściciel już trzy razy zaczepił mnie na ulicy! – wykrzyknął i trzasnął dłońmi w blat biurka. – Naprawdę nie wiem co mam robić.
- Spokojnie, Frank - powiedział ciepło. Nie był jakimś wspaniałym nauczycielem, ale... Chciał mu pomóc. - Powinieneś spróbować zamieszkać z tymi ludźmi, bo chyba nie powinienem mówić, że to twoja rodzina... A jeśli nie, to... Na pewno nie pchaj się do klubów. Młodzi chłopcy nie najlepiej tam kończą...
- Masz rację, chyba, że w wieku dwudziestu lat chcę mieć operacyjnie zmniejszaną średnicę odbytu! – burknął i oparł się o krzesło, a Gerard wybuchł niekontrolowanym śmiechem.
- Myślałem raczej o doszczętnie skrzywionej psychice, no ale...
- Gee, moja psychika już jest skrzywiona, już zwariowałem… - podkurczył nogi i oparł na nich głowę. Patrzył na Gerarda, starając wyobrazić sobie, że tej szyby między nimi nie ma, że on siedzi naprzeciwko niego i że w każdej chwili może go dotknąć. Chciał, by czarnowłosy był dla niego realną postacią, namacalną, materialną, jakkolwiek by to nazwać. Dostrzegał specyficzną więź, jaka się między nimi wykształciła, co nie szeregowało Gerarda na równi z jego innymi przyjaciółmi. Znaczy, wszyscy byli dla niego tak samo ważni, ale czarnowłosy miał swoją indywidualną kategorię. Był po prostu inny niż wszyscy. Był wyjątkowy.
Gerard uśmiechnął się delikatnie, wlepiając na chwilę oczy w jakiś martwy punkt na ścianie.
- Patrząc takimi kryteriami... ja także jestem wariatem. - pokiwał głową, siadając po turecku, chociaż na ogół nie lubił tej pozycji. - Chociaż nie wiem, czy to złe.
- Tylko wariaci są czegoś warci, co nie? – zaśmiał się gorzko, choć w gruncie rzeczy było mu lepiej. O wiele lepiej.
- Wiesz, to swoją drogą, ale... wolę być pojebany niż tak samo szary jak inni – powiedział i westchnął.
- Ja… ja chyba też ale… im jesteś głupszy, tym jesteś szczęśliwszy, a ja chciałbym, chciałbym być szczęśliwy… może to egoistyczne, ale chcę być szczęśliwy.
- I będziesz - powiedział pewnie. - wiem, że będziesz. zasługujesz na to szczęście, Frank. Dusza nie znałaby tęczy, gdyby oczy nie znały łez.
- To chyba oboje powinniśmy rzygać tęczą na prawo i lewo, Gerry. Lubię cię. Mogę przy tobie płakać, ty płaczesz przy mnie, ryczymy przy monitorach, zmieniają nam się nastroje jak u kobiet w ciąży, wszystko jest tak popaprane, cały świat jest popaprany a jednak tam gdzieś jesteś  – przerwał, by krótko spojrzeć na twarz swojego rozmówcy, który cały czas ze skupieniem chłonął jego słowa - Słuchasz mnie. Taka świadomość wiele dla mnie znaczy. Wielu ludzi mnie wysłuchuje, ale nikt mnie nigdy nie słuchał.
- Wiesz... słucham, bo chcę być słuchany. I na dobrą sprawę, nikt nie wie o mnie tyle, co ty, Frank.
- Masz przyjemny głos, lubię cię słuchać. – wtrącił, lecz po chwili wrócił do tematu - Nie wiem co mam odpowiedzieć, to… jest ogromny dar i naprawdę musisz mi ufać. W sumie, to prawda… mógłbym zrobić ci wiele krzywd, wiele cierpienia ci sprawić, ale ty wiesz, że tego nie zrobię, bo faktycznie nigdy bym tego nie zrobił. To jest niesamowite dla mnie samego… trzymam cię w dłoniach. – skończył mówić i zaczął rozglądać się dookoła, jakby nagle znalazł się w innym świecie.
- No coś ty... - uśmiechnął się, zakłopotany. - w dłoniach? nie, aż tak dobrze chyba nie jest, ale.. ufam ci. nikomu innemu tak nie ufam.
- No dobrze, ale jakoś cię trzymam. Za gardło raczej nie… za tyłek też nie. Skoro nie dłonie, to chociaż ramiona, chociaż też nie… ej, nie psuj mi moich przemyśleń, przez ciebie znowu zaczynam filozofować. – oburzył się, ni to na serio, ni to na żarty.
- Ej, spokojnie, no... Więc możesz za ręce. W sumie trochę mi raźniej.
- Mnie też. Przestałem się tak bać tego wszystkiego, skoro dałem radę przez te osiemnaście lat, to teraz też dam. I ty też sobie poradzisz. Któż przeciwko nam?
- Obawiam się, że cały świat. - mruknął, wzdychając ciężko. - A przynajmniej często tak się czuję.
- Ja też. Mam nadzieję, że w tym moim nowym domu będą mieć komputer. I Internet. Nie poradzę sobie bez porządnej dawki rozmowy z kimś normalnym. No dobra, może tak nie do końca normalnym… eh, ale w sumie to oboje jesteśmy  porządnie popierdoleni. No więc, nie poradzę sobie bez rozmowy z tobą.
- Zawsze jeszcze jest telefon - powiedział po chwili namysłu.
- Hm, jakkolwiek by to nie brzmiało, dasz mi swój numer? – spytał, nieco rozbawiony.
- Tak, dam numer, a nie numerek, kurde... - pokręcił głową, wystukując w okienku rozmowy swój telefon. - Łap.
- Wiesz… nie miałem niczego brudnego na myśli. – odpowiedział i uniósł delikatną brew ku górze – po prostu najczęściej o numer prosi się dziewczynę, jak chce się iść z nią na randkę. Przynajmniej u mnie w szkole to popularna metoda…
- Nigdy nie byłem na randce i jestem dość zboczony, więc ja - owszem, miałem brudne myśli - uśmiechnął się zadziornie. - wracając do tematu, nic więcej ci nie powiedział?
- Gerard, ty zboczony studencie!  Nie no, ja, rozumiem, ludzie w moim wieku mają potworną psychikę, ale ty już powinieneś się ogarnąć – zaśmiał się, lecz po chwili spoważniał nieco i znowu zmienił pozycję na krześle – Nie, nie zdążył mi nic więcej powiedzieć, wybiegłem z domu, jak to mam w zwyczaju, gdy ojciec mnie wkurzy.
 - Przepraszam! Ja... nie chciałem! - również się zaśmiał, ale krótko. Wysłuchał jego wypowiedzi. - Myślę, że to lepiej, przynajmniej tak bardzo ci nie dowalił... Chociaż pewnie nawet, gdybyś został, to nic gorszego zrobić nie mógł...
Nagle Frank usłyszał pukanie do drzwi. Uśmiech na jego twarzy zrzedł i tylko szybko szepnął, że musi się rozłączyć. Nacisnął czerwoną słuchawkę i obrócił się w stronę wejścia do jego pokoju. Znów zaczynał ogarniać go niepokój.

~ ~


W ogóle, brawo ja, na próbie zespołu, pierwsze spotkanie z nowymi członkami, a ja już jednemu telefon zarypałam |D. Zwróciłam i przeprosiłam. Co prawda zorientowałam się po 40 minutach siedząc już w domu ale... zawsze coś. ~ Zombies i jej niesamowite przygody 

3 komentarze:

  1. Okrutne Wy! Zakończyłyście w takim momencie, że kompletnie nie wiem, co napisać. Genialnie się rozkręca, myślałam że lepiej być nie może. Nie to, że cieszę się z niepowodzenia Frania(jakże bym śmiała!) , ale podoba mi się rozwój wydarzeń i ogólny pomysł. Nie ma co udawać, kompletnie zaskoczyłyście mnie żoną i trojgiem dzieci ojca Franka, po prostu nie wierzyłam własnym oczom. Ale dobrze, że Frank ma Gerry'ego, na którym może zawsze polegać i może mu się wyżalić. Ugh... Jak zwykle niepotrzebnie się rozpisuję, ale jestem po prostu szczęśliwa że w końcu jest 13!
    Wszystko jak zwykle ładnie, cacy. Błędów nie ma, przynajmniej żadnego nie wychwyciłam :)
    Życzę weny!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział jak zwykle genialny, ale żeby kończyć w takim momencie... Mam nadzieję że ojciec nic nie zrobi Frankowi. Ta żona i dzieci... Nie spodziewałam się tego... Nie mogę się już doczekać następnego rozdziału i spotkania Franka i Gerarda w realu. Życzę weny i czekam na następny rozdział ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie ogarniam. o.o Już samo sprzedawanie domu jakoś mnie rozwaliło (a ta wzmianka o klubie ze striptizem raczej rozbawiła) ale to o tej żonie i dzieciach... Co się dzieje? Przede wszystkim, dlaczego on ukrywał to przed Frankiem i dlaczego ukrywał Franka przed jego rodziną?
    A ta rozmowa z Gerardem. Urocza taka! Później może już nie całkiem urocza, ale ciekawa w każdym razie ;)
    Aby nie było, że niczego nie skrytykowałam, radzę zwrócić uwagę na ten sam koniec właśnie. Oni tam jakby rozmawiają na dwa tematy jednocześnie i jedna wypowiedź Gerarda niby jest włożona między dwie Franka, które są zapisane razem. Jest już poważna odpowiedź Franka i wtedy dopiero pojawiają się żartobliwe przeprosiny. Wypada to dość dziwnie. Tak poza tym pokręconym zapisem, myślę, że to najfajniejsza, a przynajmniej jedna z najfajniejszych, skype'owych rozmów w tym opowiadaniu ^^
    Weny życzę!
    ~ Rat

    OdpowiedzUsuń