środa, 6 lutego 2013

{006} Preparation to Fall


the dog days are over, so you better run
Florence + The Machine ~ Dog Days Are Over

Wbił łopatę w ziemię i przerzucił kupkę piachu na bok. Ponawiał czynność po raz kolejny i kolejny, wykopując coraz głębszy dół. Ziemia była twarda, wybrał nienajlepsze miejsce, ale tylko to wydało mu się odpowiednie. Przetarł dłonią czoło i spojrzał na zegarek. Niedługo będzie musiał iść do szkoły. Cholerna środa i cholerna biologia okropnie go irytowały. Męczył się tylko na tej lekcji. W praktyce biologia była dla niego czymś wspaniałym i magicznym, lecz jego nauczyciel skutecznie hamował jego zapał do nauki samym tym, jak traktował uczniów. Odstawił łopatę na bok i wziął na ręce zwłoki niewielkiego psa. Ktoś potrącił biedaka przed jego domem. Delikatnie ułożył go w dole i pogłaskał po miękkiej sierści. Wstał i zabrał się za zakopywanie. Uklepał ziemię i z niewiadomej przyczyny nakreślił znak krzyża na piasku. Nie był zbyt religijny i nie znał się na wszystkich obrzędach. Matka nie zdążyła zbyt wiele w niego wpoić, a ojca to nie obchodziło. Wierzył więc w swojego indywidualnego Boga, którego nikt po za nim nie znał. I w zasadzie było mu z tym dobrze, sądził bowiem, że coś, co jest tylko nasze, będzie lepiej nas rozumieć, niż coś, co należy do wszystkich. Odłożył łopatę na miejsce przy płocie i wrócił do domu by umyć brudne od ziemi dłonie. Powinien już stawiać kroki w stronę szkoły. Zatrzymał się na chwilę w progu. Naprawdę nie chciał tam iść.
Gdy już był gotowy, wyciągnął z kieszeni stary, lecz doskonale sprawujący się odtwarzacz mp3 i ruszył w stronę “Budynku Zagłady”, jak zwykł w myślach nazywać szkołę. Założył słuchawki na uszy i nacisnął niewielki przycisk, by móc pogrążyć się w muzyce.
Wczoraj nawet nie było tak źle, jedynie Bruce kilka razy rzucił w jego stronę niezbyt przyjemne słowa, lecz nic mu się nie stało. W sumie, coraz rzadziej dochodziło do rękoczynów. Sądził, że po prostu znudziło im się torturowanie niewielkiego chuchra, które nie chce się bronić. Jego dręczyciel przerzucił się najwyraźniej na kogoś innego, a Frank szczerze współczuł tej osobie. Jakaś jego część cieszyła się z tego, lecz natychmiast skarcił ją. Czerpanie satysfakcji z czyiś krzywd uważał za chore i okrutne. Przestał rozmyślać i skupił się na słowach wydobywających się z małych głośniczków.


I look to the sky, but the answers all around me

I don't know why I have to try, to take hold of my life
The worst part of all is I'm the one who holds the key
Prison of my mind only purpose sets me free
And I have no purpose at all
I'm floating and hoping for something to come break my fall
I've lost my mind, I've lost it all
Now repeat after me...
I walk. I breathe. I live. A lie.

- I walk. I breathe. I live. A lie. – powtórzył posłusznie z goryczą. Stanął w bramie szkoły i z niechęcią spojrzał na obmalowane wulgarnym graffiti drzwi. Naprawdę nie cierpiał tego miejsca.
Otworzył drzwi, a w jego uszy uderzył gwar rozmów. Była to wielka szkoła, która miała na celu pomieszczenie wszystkich uczniów, niczym bydła w rzeźni. Podobnie też byli traktowani, z drobnymi wyjątkami w postaci nauczyciela angielskiego, który jako jedyny był w porządku i pani od sztuki, która traktowała uczniów nie jak bydło, lecz jak stare podroby w sklepie wędliniarskim. Franka to ogromnie denerwowało, był to kolejny przykład jak nauczyciel może zniechęcić ucznia do przedmiotu. A sztuka była tak piękna, tak potrzeba. Uważał ją za taką. Czy w postaci muzyki, czy obrazów czy literatury, była przecież od wieków czymś nieodłącznie towarzyszącym ludzkości, co czyniło ją istotną oraz ważną. Przecież coś nie posiadającego sensu nie utrzymałoby się przez tyle lat, dekad, wieków, tysiącleci. Przyświecał jej wyższy cel. Stwierdził, że musi kiedyś pogadać o tym z Gerardem. Koniecznie.
Lubił Gerarda, chociaż od czterech dni nie dawał o sobie znaku życia. Niepokoiło to Franka, przed ostatnie dwa dni prawie nie wyłączał komputera i nie spał, w oczekiwaniu na jakikolwiek znak od chłopaka. Taki jednak się nie pojawił, jednak postanowił nie przejmować się tym zbytnio. To była nienormalna znajomość, chemiczny zalążek przyjaźni, na której w jakiś sposób mu zależało.
Jego pierwszą lekcją była matematyka. Gdy dotarł pod klasę, uczniowie właśnie zabierali plecaki i leniwie wchodzili do pomieszczenia, marudząc, co było normalne przed tą lekcją. Uważał, że trzeba być kompletnym ignorantem, by dawać lekcję matematyki na początek dnia. Nie rozumiał tego, z resztą, już dawno odkrył, że dyrektorka była kompletną idiotką. Nie lubił obrażać nauczycieli, lecz stanu umysłu owej kobieciny nie dało się inaczej określić. Była po prostu głupia.
Usiadł w swojej ławce i wyciągnął z torby zeszyt z piórnikiem. Spojrzał w stronę biurka, na którym nauczycielka rozłożyła jakieś papiery i szukała konkretnej kartki. Frank przełknął ślinę. Wiedział, co to znaczy. Kartkówka.
Zgodnie z jego przewidywaniami, zaraz po klasie rozległ się głos, by szykowali karteczki. Nikt nie śmiał protestować, po za klasowym idiotą, zwanym Bruce’m. 
Jeśli Frank miałby powiedzieć jaką osobę najbardziej nienawidzi, wymieniłby imię owej żmii. 
Ów gad przestał marudzić zdenerwowanej nauczycielce, gdy ta zagroziła mu niedostatecznym na semestr.
 Właśnie tego Frank nienawidził w Bruce'u. Zawsze cwaniakował i pokazywał, jaki to jest silny, gdy miał przewagę i poparcie. Jednak, gdy tylko grunt okazywał się niepewny, umywał ręce i uciekał z podkulonym ogonem, niczym zbity pies. Przestał rozmyślać o nim i powrócił do zadań. Była to dla niego ciężka i nurząca praca, lecz gdy tylko napisał ostatnią cyfrę, nauczycielka zabrała mu kartkę sprzed nosa. Westchnął cicho i wsparł łokcie na blacie ławki. Siedział w niej sam, z resztą, nie było nikogo, kto by chciał z nim siedzieć. Wszyscy zachowywali się jakby był chory na śmiertelną i bardzo zakaźną chorobę. Poza Luisem. Był w starszej klasie i co by się nie stało, zawsze mógł liczyć na jego pomoc. Jednak tamten miał również innych przyjaciół i niewielką część swojej uwagi poświęcał szatynowi. Mimo wszystko i tak był mu wdzięczny.
Po matematyce miał lekcję angielskiego, która nieco poprawiła jego zszargany humor. Lubił rozmawiać z panem Watsonem, który poświęcał mu swoją uwagę, czytał różne wierszo-piosenki, które Frank czasem mu przynosił. Przeciągał rozstanie z nauczycielem do granic możliwości, lecz ten wygonił go z klasy, tłumacząc, że musi iść na dyżur. Frank niechętnie posłuchał i wolnym krokiem skierował się w stronę stołówki, gdzie zwykle wszyscy jadali śniadania.
Przepychał się między uczniami krążącymi po pomieszczeniu, by dostać się do swojego stolika. W końcu usiadł na starym, poniszczonym krześle i westchnął z ulgą. Siedział przy oknie, tak więc mógł delektować się widokiem starego platanu, rozświetlonego przez słoneczne promienie. To był naprawdę ładny dzień.
- Ej! Zgubiłeś coś! – usłyszał głos i obrócił się w tamtą stronę. W jego kierunku szedł Ray, chłopak z maturalnej klasy i machał czarnym notatnikiem. 
Frank o mały włos nie umarł.
Czarny notes. Czarny notes, w którym spisywał wszystko, co go dręczyło. Notes, w którym pisał piosenki, czy też opracowywał wykonania innych artystów. Jego skarb i najcenniejszy przedmiot. Ktoś go właśnie bezcześcił. Przebiegł mu dreszcz po plecach, na myśl, że ktoś mógł czytać jego zawartość. 
- To ty jesteś Frank? – spytał Ray i usiadł naprzeciwko niego, uśmiechnął się z iskrą czegoś, co można by nazwać podziwem.
-Tak, tak mam na imię. Mogę odzyskać notes? – czuł, jak policzki płoną mu żywym ogniem. Chciał, by grunt znikł mu pod stopami, by mógł spokojnie spadać w dół wprost do wnętrza ziemi. Niestety nic takiego nie nastąpiło.
- Proszę, notes jest twój, ale po prostu jestem pod wrażeniem, świetnie opracowałeś kilka piosenek, jesteś niesamowity po prostu!  - powiedział z uśmiechem i uścisnął zawstydzonemu Frankowi dłoń.
- Czytałeś coś jeszcze poza piosenkami? – spytał i przełknął ślinę. Spróbował się uspokoić, na marne i tak nie mógł pozbyć się uczucia wszechogarniającego gorąca. Ten notatnik był jego prywatną własnością, która w nieodpowiednich rękach, mogła wyrządzić mu wiele krzywd. Jednak chłopak nie wyglądał na kogoś, kto mógłby postąpić tak podle. 
- Nie, nie, skądże, zorientowałem się, że to jest coś więcej niż tylko notes z piosenkami i nie czytałem więcej. Uznałem, że musi wrócić do właściciela i że… gdybyś chciał kiedyś pogadać o muzyce, czy pograć wspólnie to po prostu odezwij się, okej? Wiem, że przyjaźnisz się z Louisem, jak by co, to spytaj go gdzie jestem, a on cię do mnie przyprowadzi. Trzymaj się młody, a ja idę na wf. Powodzenia. – powiedział i odszedł, uśmiechając się lekko.
Frankowi minęło całe zawstydzenie, włożył notes w bezpieczne miejsce i też poszedł pod klasę. Nie wiedział co miał myśleć o tym całym Rayu ale… wydawał się być osobą,  która może go zaakceptować. Z ekscytacją myślał o momencie, gdy będzie mógł wreszcie z kimś zagrać. Tylko była w tym pewna bariera, nieuzasadniona a jednak towarzysząca każdemu – Frank po prostu się wstydził.
Kilka godzin później szedł wolnym krokiem w kierunku swojego domu. Auto ojca wciąż stało na podjeździe, co oznaczało, że tamten jeszcze nie wyjechał. Spokojnie przekręcił klucz w zamku i wszedł do mieszkania, nic sobie nie robiąc z obecności ojca. Jedna jego część wciąż pamiętała zetknięcie z ojcowską pięścią, lecz druga powoli przestawała mieć siły na zabawę w strach. Przywykła. W kuchni zrobił sobie zupkę chińską. Zjadł, ogarnął mieszkanie, przykrył śpiącego ojca kocem. Wszedł do swojego pokoju i odetchnął głęboko, pozwalając, by jego mięśnie się rozluźniły.
Położył plecak w kącie i spojrzał na komputer. Nie do końca chciał go uruchamiać, sądził, że jeden dzień bez tej maszyny dobrze mu zrobi. Wtedy jednak przypomniał sobie o Gerardzie. Bez wahania nacisnął niebieski przycisk. Zalogował się do systemu. Włączył Skype i o mały włos nie podskoczył z radości, gdy zobaczył komunikat: beLIEve jest dostępny. Powstrzymał się przed kliknięciem. Obawiał się. Nie chciał okazać się natrętny ani upierdliwy. Zdawał sobie sprawę, że Gerard jest studentem, który ma na pewno tysiące ciekawszych znajomych od niego. Na co mu był taki Frank... Powoli odtwarzał w głowie ich ostatnią rozmowę. To było... Trzy dni temu. Gerard rozłączył się pierwszy. Chciał by coś mu wytłumaczył, lecz Iero nie mógł sobie przypomnieć o co chodziło. Westchnął i kliknął “połącz”.
Jego nastrój uległ poprawieniu, gdy ujrzał na ekranie postać podpartego na ręce Gerarda, wyraźnie świeżo po obudzeniu, na co wskazywał rozgardiasz panujący na jego głowie, oraz brak koszulki. Na jego twarzy ciągle gościł wielki krwiak, lecz uśmiech powodował, że wyglądał na wyjątkowo zadowolonego. Jakby nie pamiętał, co go spotkało. Frank uznał to za bardzo dobry znak.
- A ty nie w szkole? - wyszczerzył się beLIEve, przecierając zaspane oczy.
- Gerard, jest piętnasta... - zauważył Frank, patrząc na niego podejrzliwie.
Chłopak zerknął na lewy dolny róg ekranu.
- O, faktycznie. To... jak po szkole?
- Hm, sądzę, że dobrze. Nawet bardzo – odpowiedział, a wcześniejsze obawy zupełnie go opuściły. – Coś ty taki dziś wesoły? – spytał i uśmiechnął się do rozmówcy.
- Frank, nie uwierzysz - na jego twarzy pojawił się leciutki uśmiech, w oczach błysnęła wesoła iskra. - Namalowałem akt z żywą modelką i zgarnąłem za niego... ła, kasę za którą wyżyję przez dwa miesiące, rozumiesz? To mój życiowy sukces normalnie! – po tych słowach prawie podskoczył na krześle.
- Super! Ale akt? Rany boskie, malowałeś nagą modelkę i jeszcze dostałeś za to kasę! Nie jeden by ci zazdrościł – usiadł tak, by móc lepiej widzieć Gerarda. - Ile lat miała? Osiemnastka? Próbowałeś ją poderwać?
- Wiem, że nie jeden by mi zazdrościł, ale ja byłem raczej przerażony - zaśmiał się krótko, starając się ułożyć sterczące na wszystkie strony włosy i naciągnął koszulkę, nie chcąc paradować przed Frankiem półnago. - Niee. Mówię jej przez pani, bo wiesz... Danielle to seksowna czterdziestka, a nie jakaś tam osiemnastka. Widzisz, kobieta dojrzała. Ale nie jedna młodsza mogłaby pozazdrościć jej ciała, serio. Modelki to nie tylko te chudzielce z Fashion Week. I... Szczerze, mimo to jakoś nie przeszło mi przez myśl, żeby ją poderwać. To w końcu klientka. Oj, rozgadałem się... - nerwowy chichot.
- Nic nie szkodzi, jestem wiernym słuchaczem – również się zaśmiał. – A z resztą, te z Fashion Week, to jakieś szkarady, nie prawdziwe kobiety.
- Nie no, pani Winfold jest ładna, ale... onieśmiela mnie - powiedział z powagą. - Serio. Jest bardzo... bezpośrednia.
- Zakochałeś się, że cię tak onieśmiela, czy co? Kobieta jest kobietą, niezależnie od wieku i sylwetki. – podsumował i zauważył biedronkę, która leniwie spacerowała po górze monitora. Wziął ją na rękę.
- Nie, to raczej niemożliwe. - jego twarzy zdradzała, że raczej tego nie żałuje. - Ale akt to akt, tak? A ja nigdy wcześniej czegoś takiego nie malowałem.
- Rozumiem, że nawet jak na studenta sztuki to było epokowe wydarzenie. – biedronka rozłożyła małe skrzydełka i odleciała z jego dłoni ku oknu. Było słychać delikatne puknięcie, gdy uderzyła główką w szybę. Chłopak postanowił ją uwolnić, gdy tylko skończy rozmawiać z przyjacielem. Tak zaczął nazywać Gerarda i było to dla niego niesamowicie dziwne.
- Żebyś wiedział, jak bardzo. No, ale opowiadaj, jak twój dzień, śmiało!
- Naprawdę jesteś szczęśliwy – odpowiedział i pokiwał głową – Mój dzień… zgubiłem notes,  który znalazł pewien chłopak z starszej klasy, przeczytał parę piosenek, które w nim opracowałem i powiedział, że gdy tylko zechcę mam go odszukać i będziemy mogli razem grać! Rozumiesz?! Razem! – aż zdziwił się na ton własnego głosu. Był radosny, radosny jak Gerard. To, jak czuł i zachowywał się brunet powoli zaczynało mieć wpływ na Franka. Z resztą, każdy byłby szczęśliwy widząc tak szczery uśmiech na czyjejś twarzy. Tego nie dało się zignorować.
- To... świetnie! - uśmiechnął się zadowolony. - Nie możesz tak ciągle sam i sam...
Frank nieco posmutniał. Coś ukuło go w piersi. Była to jedna ze szpilek, która wbiła się mocniej w serce. Nie lubił mówić, że jest sam. To określenie brzydziło go, odpychało. ‘Sami’ najczęściej pozostawali dziwacy, psychopaci, chorzy umysłowo. Szatyn tak się nie czuł, nie chciał być taki. Nie chciał być dziwny, być wytykany palcem i samotny. Jednak to mu życie serwowało, nie na złotej tacy, lecz wysypywało mu na głowę. Nienawidził samotności i starał się okłamywać samego siebie, że nie jest tak, jak jest. Po prostu kochał te wszystkie kłamstwa.
- Nie... mogę. –Wziął głęboki oddech, by się uspokoić, dopiero po chwili dodając - Muszę.
- Dlaczego? - wlepił w młodszego pytające spojrzenie. - Chociaż... Rozumiem cię. Wiesz, oprócz ciebie i okazjonalnie Cher na dobrą sprawę nie rozmawiam z nikim... - spuścił wzrok. Tak właśnie było. Nigdy nikt za bardzo się nim nie interesował i mimo, że nawet sobie próbował wcisnąć, że mu to nie przeszkadzało, tak naprawdę samotność w pewnym stopniu mu doskwierała. Nie chciał zawracać głowy Cherlyn, nie chciał zrzucać na nią swoich problemów, chociaż nie raz chętnie położyłby głowę na jej kolanach, żaląc się godzinami z tego, jak znów ktoś go zbił, jak znów miał wyprawę do pielęgniarki, albo jak znów o mało co nie skończył na izbie przyjęć, bo grupka regularnie wyzywająca go od pedałów postanowiła podręczyć go w o wiele mniej przyjemny sposób niż tylko słownie.
Zamrugał kilka razy, po chwili podnosząc wzrok na Franka. 
- To w sumie przykre, że jesteś tak daleko - uznał, mimo że to wyznanie było po prostu głupie. Nie znał go niemal w ogóle; to już Frank wiedział o nim prawie wszystko, a on o nim niemal nic, ale... Ich rozmowy wpływały na niego pozytywnie, było mu po nich w pewien sposób łatwiej. Więc w głębi serca naprawdę żałował, że nie może siąść obok i go uścisnąć. - To znaczy... Nie jesteś tak daleko, ale... Czasem trudniej jest się spotkać z kimś, kogo ma się na wyciągnięcie ręki niż z osobą, do której droga ciągnie się setki kilometrów...
- Kiedyś przyjadę do Nowego Jorku. Na pewno – odpowiedział spokojnie i wysilił się na uśmiech. Uznał, że powinien się uśmiechnąć.
- Oj, już nie ciesz gęby, skoro oboje wiemy, że nie chcesz – prychnął. - Ponadto, prędzej to ja stąd wypierdolę i przyjadę do ciebie, czy tego chcesz czy też nie.
- Chcę, tak właściwie... - zatrzymał się, zszokowany gorzką myślą, która przyszła mu do głowy. Otworzył usta i zamknął je, chcąc wyciszyć to, co do niego dotarło. Spojrzał się prosto w oczy odbiciu Gerarda. – Tak właściwie... to ja chcę stąd uciec, Gerry. Ja chcę stąd uciec – wydusił z siebie, jednak ciągle pozostał jak sparaliżowany.
- To ucieknij, może jakoś utarguję piętrowe łóżko i będę cię nielegalnie przetrzymywał.
- Nie mogę stąd uciec. Muszę się zajmować domem, są tu osoby, które potrzebuję mnie. – skłamał gładko i liczył, że czarnowłosy da mu spokój.
- No chyba że tak sprawa stoi... No więc... Nie, nie uciekaj. Po prostu cię porwę. Chociaż... To chyba byłaby lekka przesada.
Frank pokręcił przecząco głową.
- Nie... jeszcze nie, Gerardzie. Są więzy, których zerwać nie możemy.
Rozłączył się i obrócił na krześle w stronę ściany. Spojrzał na niewielki stolik mieszczący się przy łóżku i zdjęcie, które stało tam od zawsze w potrzaskanej teraz ramce. Zdawało mu się, że kobieta z fotografii zaraz zacznie płakać. Odwrócił wzrok. Nie cierpiał niektórych wspomnień.


~ ~
hyhyh, cieszcie się i radujcie albowiem bliskie jest wam królestwo... Frerarda >D *taa, takie bliskie jak stąd do Berlina* ~War

9 komentarzy:

  1. Wedle mojego zwyczaju najpierw to, co mi się rzuciło w oczy, czyli drobne błędy, bądź literówki:
    "Po za Luisem. " - Poza Luisem.
    "- Czytałeś coś jeszcze po za piosenkami? " - znów powtarzacie ten sam błąd. "poza piosenkami."
    No i w sumie chyba nic więcej nie znalazłam. To zdecydowanie dobrze ;D Poza tym, nie wiem, czy tak wcześniej było, czy też nie, ale w tym rozdziale brak mi akapitów jakoś tak. Tekst mi się zlewał, ale da się przeżyć.
    Co do treści, to muszę przyznać, że robi się coraz ciekawiej między Gerardem a Frankiem. Tekst o porwaniu po prostu mnie rozwalił, ale z drugiej strony... chciałabym to zobaczyć. Nie mogę się doczekać chwili, w której się spotkają w realu, bo te ich internetowe rozmowy jakoś nie zaspakajają na razie mojej żądzy frerardów.
    Poza tym, jestem mile zaskoczona pojawieniem się Ray'a. Jakoś wcześniej nie sądziłam, że zechcecie umieścić tutaj innych członków MCR, a jednak podoba mi się ten pomysł! Może Wreszcie Frankie znajdzie jakąś bratnią duszę w swoim liceum? Bo oczywiście Gee jest daleko, a szkoda... Dobra, nie ważne! Ciekawe, czy rzeczywiście razem zaczną grać? Liczę na to ;D I zaczynam mieć coraz ciekawsze spekulacje co do tego, jak akcja się rozwinie, ale zobaczymy, czy któraś z nich jest prawdziwa.
    Cóż ja mogę? Tylko życzyć wam dużo weny ;P
    Pozdrawiam! xoxo

    OdpowiedzUsuń
  2. *u* Wspominałam kiedyś, że wasze opowiadanie jest po prostu przecudne? Nie...? No to teraz mówię z ręką na sercu i wielkiej księdze wszystkich Freradowych ficków, że to po prostu nie jest zwyczajne opo...Każdy rozdział jest wieeeeeelkim cudem, na który chyba zasłużyliśmy :D Dokładnie, wasze wierne czytelniczki zasłużyły na wspaniałe nocie ciut szybciej, niż teraz ;_; Nawet nie wiecie, ile razy dziennie wchodzę na tego bloga i sprawdzam, czy jest coś nowego. A skoro dodałyście nowy, to pewnie przez dłuższy czas nic nowego się nie pojawi :( *i mówi to ta, która next doda za 2 miesiące xD* Tak, czy inaczej bardzo mi się podobało. Wprost ubóstwiam rozmowy Frania i Gee...Są takie...Pełne emocji i ładnie zawierają dobrane słowa i wgl... A tekst, kiedy G mówi, że porwie Franka jest przegenialny! Czekam na więcej!

    -> and-we-could-run-away.blogspot <-

    OdpowiedzUsuń
  3. Jakie to wszystko kochane! *__* Taka milutka, fajniutka rozmowa ;__; Także mam znów wielką miłość do tego opowiadania, znów odnawiacie moje uwielbienie @__@ Dlatego macie pisać kolejne odciniki i wstawiać te, które już macie <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Bliskie jak stąd do Berlina, Ciemie? Czyli jeszcze trochę poczekamy :P Jednakże na królestwo Frerarda warto poczekać.
    To mnie zaskoczyłyście pojawieniem się Raya! Miałam wrażenie, że prócz Franka i Gerarda o nikim więcej z MCR w tym opowiadaniu nie poczytamy. Mam taką cichą nadzieję, że może zakumpluje się z Frankiem, bo nie ma co ukrywać, on jest biedny. Ojciec go bije, w szkole też go nie szczędzą. Przydałby mu się jeszcze ktoś po za Gerardem, bo w końcu Way jest tylko za ekranem komputera. Przecież nie przejdzie przez niego i nie przytuli Franka, bo to niemożliwe! *wie, bo próbowała wejść do domu War Machine przez GG*
    Czekam na następny rozdział, kochane <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Bardzo często po przeczytaniu rozdziału narzekam że krótko i czuję niedosyt. Jest to jednak zbędne ponieważ na to opowiadanie warto czekać i cieszyć się tym co jest. Sam pomysł na to wszystko jest bardzo przyjemny do czytania. Rozbrajają mnie rozmowy Gerarda i Franka. Są takie..Jak z życia wzięte. Zawierają w sobie tyle codzienności ich obojga, emocji oraz wszystkiego czego czytelnik może zapragnąć. Porwanie Franka i nielegalne przetrzymywanie go w pokoju Gerrego bardzo przypadło mi do gustu :) No i oczywiście Ray. Zawsze jest pozytywną postacią przepełnioną swoistym dobrem (jeju jak to brzmi...)Tutaj z tego co widzę też jest miły i taki..No Rejowaty :D Życzę naprawdę dużo weny :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wasze opowiadanie wprowadza mnie w pewien rodzaj melancholii... Ale to pozytywna melancholia. Wiem, że melancholia nie jest pozytywna, ale... ale ta jest, co z kolei rodzi wiele sprzeczności, gdyż stwarzam zaprzeczenia dla słowa bez możliwości zaprzeczenia poprzez dodanie przedrostka 'nie'. Mimo, że jest to w moim odczuciu zdecydowanie melancholia, jednocześnie ma to nawet pozytywny wydźwięk... To jest melancholia, która jednocześnie nią nie jest w pełnym znaczeniu tego słowa... pogubiłam się... Źle coś ze mną ostatnio. W każdym bądź razie. czekam ze zniecierpliwieniem na następne części.

    OdpowiedzUsuń
  7. Cudne! Po prostu wspaniałe! Nie wiem jak to opisać, ale chyba nie jestem w stanie. Co odcinek opowiadanie podoba mi się coraz bardziej i bardziej, niedługo nie będę mogła znieść myśli, iż trzeba tak długo czekać na każdy kolejny rozdział ;D. Końcówka mnie rozwaliła. Ogólnie zauważyłam, że każda rozmowa Frankiego i Gee nie kończy się krótkim pożegnaniem, dajmy na to ''na razie'', tylko jakimś filozoficznym tekstem xD. Ale to jest akurat plus. Wieeeeelki =]

    OdpowiedzUsuń
  8. Wspaniałe i piękne, jak zawsze zresztą. Chyba nie dodam tu nic sensownego, jako że moje poprzedniczki wyczerpały pulę komplementów :).
    P.S. Zombies, a gdzie ci nazwę wcięło? :>

    OdpowiedzUsuń
  9. Buuuuu!!! A gdzie jest nasz 7 rozdział, co? Ja tu umieram z tęsknoty za wami i waszą twórczością! Jestem zrozpaczona i cholernie ciekawa, co będzie dalej.... Dodawajcie szybciutko 7 ... Plz!

    OdpowiedzUsuń