piątek, 30 listopada 2012

{001} Preparation to Fall


no more dreaming of the dead as if death itself was undone 
Florence + The Machine ~ Blinding


Księżyc zdążył wzejść już wysoko, nim niewielki szatyn odważył się wyjść z pokoju. Odczekał jeszcze parę godzin po tym, jak ucichły wszystkie oznaki trzeźwości i przytomności ojca. Frank był przekonany, że ślady po przywitaniu będą jeszcze długo widoczne. Bolał go brzuch zarówno z głodu jak i od ciosów, które przyjął, a ciało zachowywało się, jakby nie miało w sobie kości. Z trudem stawiał kolejne kroki. Udało mu się w miarę cicho dotrzeć do balustrady od schodów. Jakiś niemiły skurcz w żołądku dał o sobie znać. Wiedział co to oznaczało, a po chwili poczuł jak coś wraca przez jego przełyk. Zwymiotował na schody. Gęsta i czerwona od krwi ślina zwisała mu z ust. Wypluł ją i upadł na kolana. Trząsł się z szoku i wycieńczenia, niczym zajeżdżany koń. Zwymiotował ponownie. Łzy pociekły. Powoli zczołgał się ze schodów na niższe piętro. Nie miał siły na omijanie własnych wymiocin.
Gdy jakoś doczołgał się do kuchni, ściągnął z szafki butelkę wody. Usiadł na kaflach i wsparł się o drzwi lodówki. Odkręcił butelkę. Przełknął łyk, a gdy zimny płyn rozlewał się po jego wnętrzu znów zawładnęły nim mdłości, jednak udało mu się je powstrzymać. Znowu się napił i odstawił butelkę. Zaczął płakać. Tak po prostu, z żalem i bezsilną złością. Bo cóż innego pozostało mu robić? Chociaż starał się czynić to jak najciszej, by nie zbudzić ojca. Wiedział, że powinien posprzątać własne wymiociny, ale po prostu nie miał siły na nic. Pragnął tylko snu… niczego więcej. Zasnąć i zostawić wszystkie przyziemne problemy. Cały ból. Wszystkie troski. Chociaż wątpił, czy będzie mógł skosztować spokojnego ukojenia w ramionach pana Morfeusza, bez uprzedniego zażycia tabletek nasennych bądź alkoholu…. Albo jednego i drugiego… szepnęła jedna z jego myśli. Odrzucił ją z odrazą. Chciał żyć, pokazać, że nawet z odpadka może powstać coś wspaniałego. Pokazać, że jest silnym chłopcem. Zakrył dłońmi twarz. Gdy nazwał siebie idiotą, tchórzem i kilkoma innymi tytułami postanowił wrócić do pokoju. Przestał płakać. W końcu nie był to pierwszy raz, pozbiera się i… nie, nie pójdzie do szkoły. Nie miał na to siły, ochoty i chęci. I tak miał multum nieusprawiedliwionych nieobecności.
Droga po schodach na górę była dla niego męką. Obolałe mięśnie odmawiały posłuszeństwa, tym razem naprawdę mocno dostał. Za co? Za butelkę piwa. Jedną. Był przekonany, że ojciec wróci dzień później, jak było zaplanowane. Niestety zawiódł się. ,,Cierpiał za nieposłuszeństwo’’.
Zmęczony i zrezygnowany dotarł do swojego pokoju. Usiadł na środku podłogi. Rozejrzał się wokoło. Panował tam lekki rozgardiasz. Drzwi od starej szafy rozwaliły się na dobre, gdy zaliczyły spotkanie trzeciego stopnia z jego ciałem. Postanowił rano naprawić mebel, który zawsze bardzo mu się podobał. I jeszcze rozbite szkło… Chwycił jeden z odłamków. Wpatrzył się w gładką powierzchnię, która pokazywała jego zniekształcone oblicze. Ze złością rzucił szkiełkiem w ścianę. Westchnął i z trudem ściągnął z siebie zarzyganą koszulkę. Odrzucił ją na gdzieś w kąt. Rozebrał się do majtek, wdrapał na łóżko. Szczelnie okrył się kołdrą i nawet nie zdążył poświęcić chwili na zastanawianie się nad czymkolwiek. Zasnął prawie natychmiast. I dziękował Bogu za to.


~ ~


Nie słyszał porannych pomruków niezadowolenia, na temat, jaka z niego fleja. Nie słyszał dzwoniącego budzika ani trzaśnięcia drzwiami. Spał. Kołdra dawała mu złudne wrażenie bezpieczeństwa, była barierą przed złym światem. Dawała mu ciepło. Nienawidził zimna, jednak zawsze, gdy spadał śnieg, nie mógł się powstrzymać od podziwiania tego pięknego zjawiska. Malutkie kryształki wyglądające niczym opadłe gwiazdki, przywoływały mu na myśl szczęśliwe czasy, gdy jeszcze żyła jego rodzicielka. Gwiazdka, prezenty, pieczenie pierników. Rzeczy tak błahe, jednocześnie dające niesamowite pokłady radości. Ale to wszystko się skończyło. Skończyły się szczęśliwe losy rodu Iero. A Frank był tego idealnym przykładem.
Z łóżka podniósł się dopiero koło godziny jedenastej. Na drżących nogach wyszedł z pokoju. W korytarzu śmierdziało wymiocinami i zrobiło mu się niedobrze na ten zapach. Poszedł do łazienki. Spojrzał w lustro, chociaż wiedział co zobaczy. Cień nastoletniego chłopaka z nową kolekcją siniaków. Istotnie, jego klatka piersiowa i brzuch, miały nowe czerwone ślady. Czerwień była dosyć modna, ale ta wiadomość nie poprawiła mu humoru. Włożył korek do zlewu i nalał wody. Poczekał, aż ciecz dosięgnie brzegów, po czym odgarnął swoje włosy w tył. Złapał je i zanurzył twarz w wodzie. Czasem tak robił, gdy w głowie miał zbyt dużo emocji. Uczucie topienia się, dogłębnie wyciszało jego myśli. Gdy zaczął się dusić, wyciągnął głowę. Poczuł się odrobinę lżej. Wytarł twarz w ręcznik i poszedł do swojego pokoju po czyste ubranie. W świetle dnia zniszczenia wydawały się jeszcze większe. I ten smród. Zabrał brudne od krwi i wymiocin ubranie, po czym wrzucił je do wanny. Nalał zimnej wody. Wsypał jakiś proszek i zostawił, by się wymoczyło. Jak na chłopaka, znał się dosyć dobrze na domowych zajęciach.
Omijając swoje własne rzygi zszedł do kuchni i otworzył lodówkę. Jedyne co było tam do zjedzenia, to marchewka i kawałek sera. Resztę stanowiły piwa. Zapomniał ostatnimi czasy zrobić zakupów, albo raczej, ktoś nie zostawił mu ani trochę pieniędzy. Zabrał kawałek żółtego sera i leniwie wgryzł się w niego. Był stary ale dosyć smaczny. Jednak nie zapełnił całkowicie pustego żołądka. Zdecydował się, że marchewkę zostawi na obiad. Słońce świeciło jasno i radośnie, jakby nieadekwatnie co do nastroju chłopaka. Ten zaś wyciągnął starego mopa i nalał wody do wiaderka. Zabrał się za mycie orzyganych schodów. Umył je kilkukrotnie, jednak zapach ciągle się unosił. Pootwierał okna. Naprawił szafę. Pozamiatał szkło i poukładał rzeczy na półkach. Zajmował się domem i lubił to zajęcie. Nie myślał wtedy zbyt wiele o problemach.
Dopiero o drugiej po południu, gdy był w nieco lepszym nastroju, zrobił sobie przerwę. Usiadł na ladzie w kuchni i powoli przygryzał marchewkę. Teraz dopiero przypomniał sobie o wczorajszym incydencie. Nie o pobiciu ale… O przypadkowej rozmowie, a właściwie, wymianie zdań. Tamten chłopak był jakiś inny. Bardziej blady, o bardziej wnikliwym spojrzeniu. Włosy też miał jakieś takie bardziej czarne. Cały był bardziej. I nie wyśmiał go, nie wyszydził, nie wyprawił morałów na temat alkoholu. Po prostu na niego patrzył i wzrokiem mówił więcej niż ustami. Jego oczy prowadziły z nim rozmowę. Miał samotny wzrok, smutny i bolący. Iskra ciekawości również im przyświecała, jednak pozostałe emocje wybiły głębsze piętno we spojrzeniu. Doszedł do wniosku, że ten mężczyzna przede wszystkim musiał być smutny. Inne emocje mogły być przypadkowe, bądź źle przez niego odczytane. Skończyła mu się marchew.
Przestał rozmyślać o zagadkowym brunecie. To był przypadek. Najprawdopodobniej już nigdy ze sobą nie porozmawiają. A z resztą gdyby on nawet spróbował… to jakby wyjaśnił powód mącenia spokoju owemu chłopakowi? Że podobał mu się jego wzrok i że stwierdził, że mogą zostać przyjaciółmi? Odrzucił tę idiotyczną myśl. Było minęło. Zszedł z blatu. Dzisiaj jego ojciec mógł przyjść w każdej chwili więc musiał trzymać się na baczności. Nawet nie zdążył dojść do salonu, gdy usłyszał szczęk kluczy w drzwiach.
Dlaczego… dlaczego… dlaczego… powtarzał w kółko i wpatrywał się ze złością we własne odbicie. Spodziewał się najgorszego pobicia ale nie tego, że zabiorą mu ostatnią rzecz, na jaką miał wpływ. Wszystko było w porządku, wszystko było idealnie przez pierwszą godzinę pobytu ojca. Potem zaczął mruczeć coś na temat tego, że jak to tak, że syn wygląda jak baba. I wziął nożyczki. A Frank się nawet nie opierał. Obserwował, jak kosmyki jego lśniących, wręcz jedwabnych włosów spadają na podłogę. Ostatnimi siłami hamował łzy. Ale nie przeszkadzał, nie protestował. Jego mięśnie nie były tak mocno rozwinięte jak jego ojca a po za tym… obiecał mamie. Obiecał mamie, że będzie się opiekował tatą.
Gdy ojciec zakończył swoją egzekucję, chłopak poszedł do łazienki i własnymi siłami poprawił jego dzieło. Nie było tak źle, ale on zaczynał przechodzić przez granicę krańcowej nienawiści. Zamknął się w pokoju i usiadł na łóżku, by powoli stłumić i rozłożyć swoje emocje na mniej impulsywne atomy. Podkulił nogi i siedział tak nieruchomo, przez kilka chwil, a może godzin? Nie wiedział. Nie obchodziło go to. Nic go nie obchodziło. Włączył komputer. Użytkownik beLIEve jest dostępny, zasygnalizował komunikator. Zdziwił się, nie był to nick Luisa, który jako jedyny nie traktował go jak trędowatego. Ani nikogo z jego skromnej listy zapisanych kontaktów. Jednak po chwili zaczęło wszystko do niego docierać. Jakaś igła nadziei ukuła go w serce. O, naiwny- powiedział do siebie. Jednak kursor przesunął się na ikonkę podpisaną jako rozmowa video. Cofnął jednak go ale po chwili znów najechał. Jego myśli się kłóciły, lecz zadecydował przypadek. Zbyt nerwowo szarpnął dłonią i wcisnął zieloną słuchawkę.
Jego mózg wykrzyknął jedno wielkie CHOLERA! Na nic wciskanie czerwonej słuchawki się zdało, gdyż wyświetliło się okienko ze znajomym obliczem.
- Słucham? - odezwał się zdziwionym głosem. Chłopak wyglądał na zaskoczonego, a w oczach miał ból pomieszany z radością. Jak zwykle oczy przykuły uwagę chłopaka. Przez kamerkę komputera miały ciemnobrązową barwę, chociaż Frank sądził, że w rzeczywistości okazałyby się bardziej orzechowe. Chłopak wyglądał bardziej upiornie niż ostatnio, mimo tego, że na jego twarzy pojawiły się wypieki. Nie, nie ciastka, ani też zawstydzenie bądź podniecenie. Zupełnie inny rodzaj.
- Tak właściwie to przypadkowo…. - mruknął zmieszany i przestraszony Frank. Bał się, pomimo tego, że praktycznie nie miał czego. Gdyby jego rozmówca się rozzłościł to co? Pobije go przez ekran? Ale nie o to chodziło Frankowi…. Tylko o to spojrzenie.
- Przecież nic nie jest przypadkowe - stwierdził czarnowłosy i przeczesał palcami włosy. Jego ręka była cała w nacięciach, z których sączyła się krew. Szkarłatna ciecz plamiła bladą skórę, na której widniały również zaschłe blizny. Wzmogło to niepokój bruneta. Z drugiej strony… przecież to też był ból… przecież on również też cierpi… jego też boli. Jedna łącząca cecha, która jednocześnie ich dzieliła. Frank nie wybierał tego, a ten drugi tak. I to właśnie było dla Franka niepokojące. Nie rozumiał tego.
- To może ja nie będę ci przeszkadzał, przepraszam… - był zmieszany coraz bardziej, klął się w myślach za własne zachowanie. Dał dobitny przykład, że naprawdę jest skończonym idiotą i, że słuszność mają ci, którzy się z niego nabijają.
- Nie przeszkadzasz. Wręcz spodziewałem się tego, że jeszcze kiedyś się usłyszymy - odparł niewzruszony i wytarł brudną od krwi chusteczką pokaleczone przedramię. Czynił to z uczuciem, jakąś chorą fascynacją. Nie ukrywajmy, wyglądał na dosyć popierdolonego.
- Ja sądziłem inaczej - mruknął i usiadł na krześle po turecku, jak miał w zwyczaju.
- A jednak to właśnie ty zadzwoniłeś - stwierdził oczywisty fakt, zerkając przelotnie. Zauważył zmianę we fryzurze chłopaka. Nie spodobała mu się. Zmarszczył brwi.
- Niechcąco kliknąłem na słuchawkę. To był przypadek - skłamał i odwrócił wzrok od krwi na ręce bruneta. Była inna… inna niż on zazwyczaj miał okazję widywać. Była czysta… lśniąca… pociągająca. Odtrącił tę myśl. Od tego wszystkiego zaczęło mu się mieszać w głowie.
- Więc czemu jeszcze się nie rozłączyłeś? Chciałeś popatrzyć? Śmiało, ciekawość to nic złego - starannie wycierał nacięcia, patrząc to na monitor, to na ściekającą krew. Zachowanie jego rozmówcy bawiło go dogłębnie, ale jak to miał w zwyczaju, nie okazywał tego.
- W sumie to... pogadać - wydusił z siebie Frank, jakby wypluwał tonę gwoździ, jednak chłopak go zignorował.
- Co z twoimi włosami? Były fajne - na jego twarzy oprócz pytania malowało się coś w rodzaju rozżalenia.
- Yyh, fryzjerka-praktykantka nie pojęła pojęcia ściąć końcówki - skłamał po raz kolejny, na dodatek dosyć kiepsko. Postanowił nie mówić o ojcu… to było zbyt prywatne. I zbyt bolesne. Obawiał się reakcji chłopaka, tego… że może się rozłączyć albo co…
- Ugh... – syknął tamten, gdy chusteczka zaczepiła się o ranę, zadając niespodziewany ból - Więc... O czym chciałeś ze mną rozmawiać?
- Sam nie wiem, nie potrafię myśleć dziś jasno, po prostu nie kontroluje dzisiaj tego, co robię... - powiedział i pomasował ręką kark - jesteś jedyną osobą, która się do mnie odzywa, a ja już na starcie zachowuje się jak kretyn. - westchnął z żalem - To ja ci już nie będę przeszkadzał i już nigdy...
- Nie przeszkadzasz mi - przerwał mu dobitnie, z lekkim niepokojem na twarzy. Chwilę później znów był poważny - Nie przeszkadzasz.
- Ja chyba... ja po prostu chyba nie umiem rozmawiać - podsumował i przesunął rękę na myszkę. Przejechał kursorem na czerwoną słuchawkę. Kliknął, po czym wyłączył cały komputer. Za dużo. Za dużo dziwnych emocji, jak na jego drobną osóbkę.


~ ~

Więc mamy jedyneczkę. I żyje się dalej. 


9 komentarzy:

  1. Yay, cudo! Masz boski styl pisania : D
    Nie będę oryginalna ale muszę przyznać, że motyw z tymi ranami i konwersacją też kojarzy mi się z Salą Samobójców, tam pojawiało się coś podobnego. Rany, czemu ja się przyznaję, że to oglądałam? x_X
    No w każdym razie aż dziwię się, że nie było mnie tu wcześniej i z niecierpliwością czekam na następny rozdział : 3

    OdpowiedzUsuń
  2. Eeeej...Powiedziałam bym coś więcej, ale nie ma co. Po prostu cudo! Jedno wielkie cudo! Oby wasze dzidzi rosło i się rozwijało tak ja do tej pory, bo to jest genialne *_* Czytając to, czuję się jakbym rzeczywiście tam była, siedziała z Frankiem albo Gerardem w jednym pokoju i patrzyła na te wszystkie wydarzenia, jako osoba trzecia. Pewnie przez te cudne opisy i w ogóle całą zajebistą fabułę. Dodawajcie szybko następny, bo już umieram z ciekawości :D

    -> and-we-could-run-away <-

    OdpowiedzUsuń
  3. Teraz to już w ogóle z Salą Samobójców mi się kojarzy... Tyle, że charaktery postaci inne :D Oj, dziewczyny! Pozazdrościć talentów. Piszecie bardzo ciekawie i jestem taka szczęśliwa mogąc czytać wasze dzieło :3

    Ale Frank ma patole w domu... Chociaż wiele osób ma podobną... W moim otoczeniu to bardzo często występujące zjawisko. Współczuję mu, bo ojcu strasznie trudno jest się przeciwstawić tym bardziej, że jest on silniejszy i po prostu jest ojcem mimo to, iż zachowuje się jak zwierzak. Rodzic, to rodzic. Wstydem byłoby się mu przeciwstawić.

    Za to Gerard... Gerard jest jednostką na pierwsze wrażenie trudną do rozgryzienia, ale sądzę iż przybliżycie w kolejnych rozdziałach jego życie codzienne i prywatne :3

    :: red like a blood ::

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetne. Intensywne i prawdziwe. A opisy ręki Gerarda...cóż, powiedzmy, że bardzo znajome. Aż mi się dziwnie zrobiło. Żeby się trochę przyczepić - gdzieś na początku widziałam "również też", ale to na pewno przeoczenie :).
    P.S. Dlaczego we wszystkich ficach, które czytam Franio ma przejebane?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Franiu ma przejebane, bo Zombisia lubi roztrzęsionego Frania, który aż prosi się o przytulenie. Tak, Zombisia jest psycholem.

      Usuń
  5. Nie pochwalę się wam długim komentarzem, ale... to było przeprzeprześwietne *_* Lubię takie schizy <3

    OdpowiedzUsuń
  6. O Jezu, zupełnie nie spodziewałam się końcówki. No, no, ciekawie się zapowiada. Włosy Franka [*] :C Będę śledziła dalsze losy Franka i Gerarda :3

    OdpowiedzUsuń